Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Orion: Polish Edition, po polsku
Orion: Polish Edition, po polsku
Orion: Polish Edition, po polsku
Ebook131 pages1 hour

Orion: Polish Edition, po polsku

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Środkową część miasta Montreal zajmuje rejon zwany Plateau, wieloetniczna część Metropolii,
gdzie właśnie dzieje się opisana tutaj historia. Spotykają się w tym miejscu
różne kultury, rozmaite kolory skóry i religie tworzą ten klimat, gdzie pod osłoną
codziennego życia mają miejsce zdarzenia niekonieczne banalne.
Miłość, zazdrość i romans przeplatane są niekiedy z porachunkami świata przestępczego,
zdobywanie pieniędzy jest często głównym motorem działania w niektórych środowiskach
i nie zawsze kończy się ono wymarzonym sukcesem.
Jedna z takich właśnie historii opisana jest tutaj nie całkiem na poważnie, nie jest to
powieść dla czytelników żądnych krwi i zabijania na każdej stronie, takich książek jest
i tak stanowczo zbyt wiele na rynku wydawniczym.
Przyjemnej lektury życzy
Autor

LanguageJęzyk polski
Release dateApr 6, 2014
ISBN9781311529534
Orion: Polish Edition, po polsku
Author

Andrzej Galicki

Andrzej Galicki (Andre Gal - his English pen name) was born in Warsaw, where he spent his childhood and early youth. After graduating from the Faculty of Civil Engineering, a Plock branch of the Warsaw Politechnika School, he began to work as a site engineer on a number of priority construction sites, including the construction of the Central Railway Station in Warsaw.In 1980, discouraged by the prevailing social relations in the People's Republic of Poland, he left the country. He has never been a member of the Polish Communist Party and considers this to be his greatest achievement from that period of life.He lived successively in several cities (Paris, Vienna, Toronto) before permanently settlingin Montreal, where he still lives today with his wife, Marlena. He works as a designer for one of the leading engineering companies in Canada, at the planification of hydroelectric power plants, while during his free time, he engages in his literary projects.So far, he has written eight books: The Bench, Candlelight Stories, Behind the Big Water, White Valley, At the Crossroads, Zawrotna Street, Orion and It happened in Montreal, of which some are still not disponible in English. He has visited all the places described in his books with the exception of a hospital for the mentally ill (so far). The events depicted in his novels are partially veritables, but the characters appearing in them are fictitious.Besides literature, he is busy with painting, having exhibited his works in Montreal, New Jersey and New York, some of his paintings he used to provide the covers of his books. Several of them can be viewed on the website "Artsland": http://www.artslant.comHis books are available on most networks of Polish internet bookstores as well on some U.S. sites, such as amazon.comThe author cordially greets all his readers, wishing them a great time during their venture into the jungle of the best books they can find on the net.http://kindlebooksnew.com/author-3.htmlAndrzej GalickiUrodził się w Warszawie, gdzie spędził dzieciństwo i wczesną młodość.Po ukończeniu studiów na wydziale Inżynierii Lądowej płockiego oddziałuPolitechniki Warszawskiej, rozpoczął pracę w zawodzie budowlańca.Pracował jako inżynier na kilku priorytetowych budowach warszawskich,między innymi przy budowie Dworca Centralnego.W roku 1980, zniechęcony stosunkami społecznymi panującymi w PRL, wyjechał z kraju. Nigdy nie był członkiem PZPR i to uważa za swoje największe osiągnięciez tamtego okresu życia.Zamieszkiwał kolejno w kilku miastach (Paryż, Wiedeń, Toronto) zanim na stałe osiedliłsię w Montrealu, gdzie mieszka do dzisiaj ze swoją żoną Marleną.Pracuje jako projektant przy budowie elektrowni wodnych, jednocześnie zajmuje się twórczością literacką czerpiąc materiały do swoich książek ze wspomnień.Napisał osiem książek: „Ławka”, „Opowieści przy Świecach”, „Biała Dolina”, „Za Wielką Wodą”, „Na Rozdrożu”, „Ulica Zawrotna”, „Orion” oraz „Zdarzyło się w Montrealu”.Przebywał we wszystkich opisywanych przez siebie miejscach z wyjątkiem szpitala dla chorych umysłowo (jak dotychczas). Przedstawione zdarzenia są częściowo prawdziwe, natomiast postacie występujące w nich są fikcyjne.Oprócz literatury zajmuje się malarstwem, wystawiał swoje prace w Montrealu,New Jersey i w Nowym Yorku, właśnie te obrazy wykorzystuje do projektów okładek swoich książek. Niektóre z nich można obejrzeć na stronie internetowej „Artsland”:http://www.artslant.comKsiążki jego są dostępne na portalach wielu polskich księgarni internetowych,jak również na niektórych portalach amerykańskich, np. amazon.comPozdrawia serdecznie wszystkich czytelników i zaprasza do obejrzenia swojejstrony autorskiej:http://kindlebooksnew.com/

Read more from Andrzej Galicki

Related to Orion

Related ebooks

Related categories

Reviews for Orion

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Orion - Andrzej Galicki

    1. Pierre

    Pierre siedział na balkonie swojego mieszkania przy jednej z ulic montrealskich i popijał ulubionego Molsona prosto z butelki, drobnymi łyczkami i bez pośpiechu. Słodkawo-gorzki smak kanadyjskiego piwa zawsze wprawiał go w dobry humor, a Pierre lubił być w dobrym humorze, toteż dbał aby tego boskiego napoju nigdy nie zabrakło pod jego dachem.

    Dwie rzeczy tylko potrafiły wprowadzić Pierra w zły humor, ba, potrafiły doprowadzić go do wściekłości: pierwsza, to gdy rząd spóźniał się z przelewem na jego konto zasiłku dla niepracujących - jest to przecież psi obowiązek tych pieprzonych urzędników w krawatach dbać, aby on, Pierre przez duże P miał zawsze, co miesiąc, o tej samej porze pieniądze w banku. A to, że te skurczybyki nie pracują jak należy, nie jest to Pierra wina i powystrzelać by się ich należało za opieszałe spełnianie swoich obowiązków.

    Druga rzecz która wprawiała Pierra w zły nastrój, to gdy ktoś głupi, z reguły ktoś kto nie znał go dobrze, rzucał mu od niechcenia niewinne na pozór pytanie:

    - A właściwie to dlaczego ty nie pracujesz?

    Rzucał takie idiotyczne pytanie i naiwnie czekał na odpowiedź, jakby było naprawdę prostą sprawą odpowiedzieć na to. Wkurzały Pierra takie pytania niemożebnie, jak można bowiem odpowiedzieć na to, na co odpowiedź nie istnieje. On sam bowiem próbował już nie raz zastanowić się nad tym dylematem i tylko jedno rozwiązanie przychodziło mu do głowy: Że tylko frajerzy przecież pracują, równe chłopaki jakich znał zajmują się tak jak on kolekcjonowaniem czeków dla bezrobotnych a ich niechęć do codziennego wstawania i gnania do roboty jest tak naturalna i niewymuszona, że tylko ktoś kompletnie głupi może zadać pytanie tak kompletnie pozbawione sensu.

    - Nie pracuję, bo nie muszę fiucie jeden - chciałoby się wykrzyknąć ze złości. Niech się baran zastanowi zanim zapyta, wystarczy pomyśleć trochę. Myśli pewnie, że wszyscy ludzie są sobie równi, marksista jeden. A gdyby trochę tylko pomyślał, gdyby raz w życiu podrapał się po wypomadowanym łbie i pomyślał trochę, zrozumiał by, że w każdym kraju, na każdym kontynencie istnieją zawsze dwie klasy ludzi. Ta niższa - pracująca i ta lepsza która nie musi pracować. Tak było, jest i będzie i nad czym tu jeszcze się zastanawiać? Zrozumiał to nawet rząd kanadyjski i bez szemrania wypłaca niepracującym zasiłek. Jest tego niewiele, to prawda, prawdopodobnie te wykrawatowane urzędasy rozkradają połowę po drodze i to jest problem, którym powinna się zająć jakaś komisja. Może lepiej nie, jak te darmozjady powołają komisję z takich samych jak oni, rozkradną być może jeszcze więcej i wtedy na pewno trudno będzie powiązać koniec z końcem. Już niech lepiej nie wpieprzają się i pilnują żeby jego, Pierra pieniądze były zawsze na czas w bankomacie, za to są płaceni więc niech pilnują tego jak się należy.

    Ach, zaraz, była jeszcze rzecz trzecia która denerwowała Pierra  niewymownie. To jednak zdarzało się tylko raz do roku, gdy ten cholerny Grek, właściciel budynku w którym mieszkał, postanawiał nagle podnieść czynsz za mieszkanie, zawsze niespodziewanie wysoko. Cholera by ich wzięła, tych imigrantów. Przyjeżdżają tutaj nieproszeni, harują od świtu do nocy odbierając pracę Kanadyjczykom a później wykupują domy, ulice całe i jak chcesz mieszkać jak człowiek, musisz im płacić za mieszkanie tyle ile żądają. Są różni: Włosi, Grecy, Żydzi, Polacy, nawet Wietnamczycy którzy pouciekali z Wietnamu łodziami z bambusa dorobili się tutaj prowadząc całą rodziną jakąś restauracyjkę czy sklepik i ciułając dolar do dolara całymi latami aby tylko dom w mieście kupić, a ty człowieku mieszkaj później u takiego popaprańca i płać mu komorne które zawsze przecież jest za wysokie. Z tym również powinni coś zrobić. Tyle pieniędzy za mieszkanko niewielkie na drugim piętrze, pod samym dachem i to w dodatku za czynsz sam tylko, bez ogrzewania. Gdy zima przyjdzie, człowiek musi sam za ogrzewanie płacić, a Montreal to nie Floryda, dokładnie tyle ile tam jest powyżej zera, tutaj jest poniżej, a piec gazowy jeżeli się zepsuje, to zepsuje się zawsze dokładnie zimą. Takie już piece robią żeby zimą się psuły, chcą żeby im płacić za reperację. Kto by reperował piec do ogrzewania latem? Chyba głupi, już oni dobrze tam sobie wykombinowali kiedy piec ma się zepsuć, kij im w oko.

    Pierre pociągnął następnego łyka z butelki. Tak, Molson to jest piwko. Nie to samo co ten sikowaty Budweisser produkowany w Stanach. Może aż tak bardzo smakiem się nie różnią, ale zawsze co produkt kanadyjski to kanadyjski, tylko dlaczego to piwo jest takie drogie? W USA taniej przecież kosztuje. Jasne, to znowu te cholerne podatki. Więc dlaczego Amerykanie płacą ich mniej niż Kanadyjczycy? Czy po to dziadek Pierra pracował przez całe życie w wytwórni Molsona, żeby teraz ten cholerny rząd ograbiał jego potomka ze wszystkiego co mu się przecież należy, przy pomocy podatków? Jedną ręką dają, drugą zabierają. Jedną dają, drugą zabierają. I tak w kółko, bez końca, umrzeć się nie da a żyć trudno. I to nawet bez samochodu. Gdyby Pierre miał samochód, musiałby zrezygnować z piwa, tak jak Michel, koszmar prawdziwy, lepiej chyba umrzeć. A samochód? I tak nie byłby mu potrzebny, obejdzie się, sklep spożywczy niedaleko a kłopoty z parkowaniem? Zwłaszcza zimą, oj utrudniło by mu to i tak niełatwe przecież życie.

    Właśnie w tym momencie po przeciwnej stronie ulicy zatrzymał się czerwony, sportowy samochód europejskiej marki. Jakiej? Pierre nawet nie wiedział, nie znał się na europejskich samochodach.

    Drzwiczki kierowcy otworzyły się powoli. Najpierw pokazały się nogi. Długie, smukłe nogi sięgające aż do mini spódniczki, która na szczęście niewiele zajmowała miejsca. Następnie cała Roksana zgrabnie wynurzyła się z wnętrza pojazdu.

    Ale cizia! pomyślał Pierre spoglądając łakomie z góry w śmiałe wycięcie bluzki sąsiadki z przeciwka.

    Oj, ma ona czym oddychać ta bestyjka. Zaprosiłbym  ją na piwko tutaj, do mnie, ale taka nawet nie spojrzy na człowieka. I to znowu przez ten rząd cholerny, za dużo pieniędzy rozkradają po drodze. Bo gdyby tak włoskie buty, garniturek i krawat jedwabny, inaczej by ona na mnie spoglądała. Zaraz, jak ona to robi, że za każdym razem jak podjedzie tą swoją czerwoną petardą, ma zawsze wolne miejsce przed domem? Czary jakie, czy co?

    W tym momencie „cizia" (jak nazywał ją w swoich nierzadko brudnych myślach) podniosła głowę i Pierre ujrzał dwie iskierki źrenic ponad jej słonecznymi okularami.

    O kurczę, spojrzała na mnie pomyślał nagle spanikowany. Odruchowo podniósł rękę do twarzy i poczuł pod palcami trzydniową szczecinę brody. Może powinienem golić się częściej pomyślał jak się mieszka w takim sąsiedztwie, trzeba trzymać klasę. Ale właściwie po co? Indiana Jones też latał nieogolony i co? W filmach go pokazywali, nawet w telewizji. Dzisiaj jest moda na nieogolonych, wszystko odwrotnie, tylko frajerzy się golą.

    Uspokojony, przybrał skrzywiony wyraz twarzy podpatrzony u swego telewizyjnego ulubieńca i wypił następny łyk Molsona. Przyglądał się jednocześnie jak Roksana zatrzaskuje zgrabnym tyłeczkiem czerwone drzwiczki samochodu i rusza w stronę wejściowych drzwi swojego budynku trzymając w ręce plastikową siatkę z zakupami.

    Ale cizia! powtórzył w myślach Pierre, dałbym wiele by się z nią zabawić.

    Roksana tymczasem weszła na wewnętrzne schody budynku w którym mieszkała i wspięła się na swych smukłych nogach na pierwsze piętro. Nie wykazała przy tym najmniejszego nawet wysiłku, tak jakby jej mięśnie wykonane były z żelaza. Nawet jej oddech nie uległ przyspieszeniu, niejeden facet na jej miejscu otwierał by drzwi z językiem wywieszonym do pasa, na jej pięknym czole nie zaświeciła najmniejsza nawet kropelka potu, Roksana nie wiedziała nawet co to jest wysiłek.

    Po wejściu do mieszkania zamknęła drzwi na zatrzask i weszła do kuchni. Wyjęła z plastikowej torby dwie butelki czerwonego wina i postawiła je na kuchennym kontuarze. Następnie, kołysząc zalotnie biodrami przeszła z kuchni do salonu. Tam, siedząc w fotelu i paląc papierosa czekał szczupły, przystojny mężczyzna. Cierpliwie czekał. Roksana stanęła pośrodku pokoju i jednym ruchem dwóch rąk na raz zrzuciła z siebie lekką, czerwoną bluzkę dobraną tak aby była dokładnie w tym samym odcieniu co jej czerwony porsche.  Następnie, wciąż bez słowa, zrzuciła na ziemię mini-spódniczkę, również czerwoną, lecz o kilka tonów ciemniejszą niż bluzka. Właśnie te kilka tonów było niezwykle istotne, różnica odrobinę za duża, lub za mała mogłaby spowodować by obie części garderoby znalazły się natychmiast w koszu na śmieci, nic tak nie psuło Roxy humoru jak źle dobrane kolory ubrania.

    Mężczyzna z kolei ubrany był na czarno. Lekki garnitur, koszula i krawat, wszystko to było w kolorze matowej sadzy, pozbawione jakiegokolwiek połysku, czy odcienia. Wstał ze swojego fotela i rzucił do popielniczki na wpół wypalonego papierosa. Jego czarne pantofle firmy Gucci znalazły się obok fotela, on sam natomiast, również bez słowa począł rozpinać czarny, skórzany pasek swoich spodni.

    Sara

    Sara spojrzała przez okno. Jedyne okno jej saloniku wychodziło na ulicę Rachel. Ujrzała przez nie czerwony, sportowy samochód i wychodzącą z niego młodą kobietę. Była niezwykle sexy i ekstrawagancka jednocześnie.

    Jak ona to robi? pomyślała Sara Ilekroć podjeżdża pod dom, natychmiast ma wolne miejsce.

    Sara niejednokrotnie jeździć musi po okolicznych uliczkach kwadrans cały w poszukiwaniu wolnego miejsca, a ta? Podjeżdża sobie pod dom w którym mieszka i zawsze, bez pudła ktoś odjeżdża akurat, jak na zamówienie. Czary jakieś, czy co? A może to co innego? Może gdyby Sara była taka piękna, również inni kierowcy

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1