Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Lot Albatrosa
Lot Albatrosa
Lot Albatrosa
Ebook258 pages3 hours

Lot Albatrosa

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Książka "Lot Albatrosa" jest opisem wybranych wydarzeń jakich byłem uczestnikiem w Szkole Morskiej (1955-60 r.), na praktykach w tychże latach, które były na pięknych żaglowcach: "Zew Morza" i "Janek Krasicki" oraz 2-krotnie na fregacie "Dar Pomorza".
Po wspomnieniach ze Szkoły Morskiej w Gdyni, cała reszta to reporterskie opisy pracy i wydarzeń na statkach z lat 1961-1999 kiedy pływałem na statkach handlowych Polskiej Żeglugi Morskiej w Szczecinie. W latach 1962-70 na stanowiskach oficera pokładowego, a w latach 1971-99 na stanowisku kapitana statku. Dyplom Kapitana Żeglugi Wielkiej (Master Mariner) otrzymałem w styczniu 1971 r. mając 32 lat i od razu zaokrętowałem jako kapitan na statek s/s "Wieczorek". W czasie 26 lat byłem kapitanem na 30 statkach.
Książka zawiera opisy ciężkiej pracy marynarzy i wydarzenia z jakimi każdy musiał się uporać na statkach w II połowie XX wieku.
A praca była nieporównanie cięższa niż obecnie, w XXI w. Wyposażenie statku w sprzęt nawigacyjny, zapewniający bezpieczeństwo jak i ułatwiający pracę było nieporównywalnie gorsze.
Podczas tych prawie 45 lat pływania zetknąłem się z setkami ludzi (załogi statków liczyły około 30 osób) o różnych charakterach. Wielu z nich już od dawna jest "na wiecznej wachcie" i nie pozostawili po sobie żadnych wspomnień. Po prostu przeszli w nicość.
Oprócz beletrystycznych opisów pływania na statkach, które są cenne, mało jest właśnie takich całościowych, reporterskich opracowań.
Pływanie, czyli praca, w latach 1955-1990, gdy w Polsce był ustrój socjalistyczny, było o niebo sympatyczniejsze niż po przejściu do kapitalizmu. Wówczas liczono się z ludźmi, wyposażano statki w sprzęt tak, aby ludziom ułatwić i umilić życie, ale zarobki były niskie. Teraz wszędzie wyznacznikiem jest pieniądz i zysk, człowiek przestał się liczyć. Odczułem to na własnej skórze, na stanowisku kapitana w latach 1990-99, co wielokrotnie opisuję.
Czytelnik w moich wspomnieniach znajdzie wiele opisów zdarzeń z lat przed i po 1990 r. i będzie mógł porównać te czasy.
Dziękuję Bogu i opatrzności, że przyszło mi żyć, zdobywać wiedzę i pracować w ustroju socjalistycznym.

LanguageJęzyk polski
Release dateFeb 1, 2015
ISBN9788394131807
Lot Albatrosa
Author

Władysław Chmielewski

UWAGA- KTO CHCE OBEJRZEĆ KILKADZIESIĄT ZDJĘĆ SKIERBIESZOWA- NIECH POBIERZE "SKIERBIESZÓW.MIESZKAŃCY".Urodziłem się w 1939 r. w okolicach Zamościa, lubelskie, Polska. W latach 1941-46 przebywałem z rodzicami na niemieckim wysiedleniu, gdzie w 1943 r. zmarł mój ojciec w wieku 32 lat. Połowa mojej rodziny została wymordowana w niemieckich obozach koncentracyjnych.Kto jest ciekaw tamtych lat zapraszam do przeczytania mojej książki:* "Skierbieszów. Mieszkańcy".A relacje z niemieckich wysiedleń ludności Zamojszczyzny oraz pobyt w NIEMIECKICH OBOZACH ZAGŁADY (w latach 1941-45)> patrz:* "TRAGEDIE, WYZWOLENIE. LEPSZE ŻYCIE".W latach 1946-60 ukończyłem naukę w Szkole Podstawowej, Liceum Ogólnokształcącym w dawnej Akademii w Zamościu oraz w Szkole Morskiej w Gdyni (1955-60). W latach 1961-99 pływałem na statkach handlowych Polskiej Żeglugi Morskiej w Szczecinie.W czasie pływania, w latach 1965...1976, ukończyłem studia w: WYŻSZEJ SZKOLE EKONOMICZNEJ W SOPOCIE oraz NA POLITECHNICE (WYDZIAŁ INŻYNIERYJNO EKONOMICZNY TRANSPORTU) W SZCZECINIE.W styczniu 1971 r., mając tylko 32 lat uzyskałem dyplom Kapitana Żeglugi Wielkiej = Master Mariner i zostałem kapitanem statku s/s "Wieczorek". Na stanowisku kapitana pływałem 26 lat - na 30 statkach, do emerytury w 1999 r.* "Tak trzymać" - w 2 częściach to opisy wydarzeń z lat 1955-99: Szkoła Morska w Gdyni (+ praktyki na żaglowcach: ZEW MORZA, JANEK KRASICKI, DAR POMORZA i statek PLO OLEŚNICA) i kolejno na każdym statku, na którym pływałem.* "LOT ALBATROSA" - to wybrane z w/w lat najciekawsze zdarzenia.Z ciekawości zliczyłem dni i lata przepracowane na statkach i wygląda to tak:a/. w latach 1961.02.01-1999.01.31 = 37 lat (1 rok był to urlop bezpłatny!);b/. w tych pełnych 37 latach byłem zaokrętowany na 53 statkach przez 24 lata i 5 miesięcy!c/. na stanowisku oficera nawigacyjnego byłem na 18 statkach;d/. kapitanem byłem na 30 statkach w czasie 26 lat............................................................Chyba nikt z czytających nie zdaje sobie sprawy, jak OGROMNY MAJĄTEK powierza się kapitanom; JEDNOOSOBOWO, BEZ WSPOMAGANIA RADAMI NADZORCZYMI !Oto przykładowe dane dotyczące statku o DWT=52.000 ton, z ładunkiem pszenicy= 50.000 t.; na morski przelot 20 dni (dane na 2005 rok):WARTOŚCI w USD: statek=30 mln $ + pszenica=15,5 mln $ + IFO=280.000 $ + MDO=40.000 $ + fracht=1,9 mln $;RAZEM=48 MLN $/USD == ok. 160 mln złotych.(IFO- to paliwo tzw. ciężkie, MDO- to paliwo lekkie).................................................................I tak to lata płyną...Kończy się rok 2023, u mnie też już kończy 85 rok życia, 25. rok na emeryturze.LECTORI BENEVOLENTI SALUTE >ŻYCZLIWEMU CZYTELNIKOWI POZDROWIENIA> jak mawiali starożytni Rzymianie................................................................................................................UWAGA- KTO CHCE OBEJRZEĆ KILKADZIESIĄT ZDJĘĆ SKIERBIESZOWA- NIECH POBIERZE "SKIERBIESZÓW.MIESZKAŃCY".

Read more from Władysław Chmielewski

Related to Lot Albatrosa

Related ebooks

Related categories

Reviews for Lot Albatrosa

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Lot Albatrosa - Władysław Chmielewski

    Książkę tę poświęcam wszystkim dobrym ludziom, z którymi zetknął mnie LOS podczas nauki zawodu marynarskiego oraz Tym, z którymi przez lata pływałem na statkach dzieląc trudy pracy na morzu i wspólnie pokonując wszelkie morskie niebezpieczeństwa.

    Wielu z Nich już zmarło nie pozostawiwszy po swym marynarskim życiu żadnych wspomnień. Czas i ludzie o Nich zapomną. Niech chociaż te moje skromne spisane wspomnienia pozostaną po NAS i naszym trudnym, ale jakże ciekawym życiu.

    ***~~~***

    Dziękuję wszystkim, którzy uczyli mnie, jak dobrze i uczciwie przeżyć swoje życie, jak dobrze wykonywać swoją pracę, jak - z narażaniem się władzom - bronić prawych ludzi. Dzięki Nim mogłem przez ponad 20 lat pływać na stanowisku kapitana statku - nie mając ani jednej zawinionej awarii, ani jednego zawinionego wypadku z ludźmi. Przez wiele miesięcy zaokrętowania bezpieczeństwo statku i ludzi zależy przecież nie tylko od kapitana, ale od całej załogi. Faktem jednak jest, że to postawa kapitana decyduje o postępowaniu załogi. Obrona ludzi przed Dyrekcją narażała mnie na zarzuty, że kapitan w kapitalizmie nie ma obowiązku stać po stronie załogi, gdyż związki zawodowe już go nie obronią. To niestety prawda.

    ***~~~***

    Niniejszy zbiór opisów wydarzeń, których byłem uczestnikiem czy świadkiem w czasie prawie 45 lat pracy na morskich statkach, opracowałem na podstawie moich marynarskich wspomnień z tamtych lat (1955-99) opisanych w książce „Tak Trzymać! Steady! as she goes!". Jednakże tam zostały opisane całe okresy zaokrętowań, czyli od zamustrowania do wyokrętowania. Taki układ umożliwia zapoznanie się z pracą na statku i z wydarzeniami na przestrzeni kilkudziesięciu lat.

    Nie każdemu czytelnikowi taki układ odpowiada. Naturalne jest szukanie interesujących nas wydarzeń związanych z konkretnym tematem, np.: sztormy, huragany, pożary, awarie itd.

    Wybrane opisy wydarzeń zawiera niniejsza książka. Oczywiście można by dodać więcej opisów, ale i prezentowane tu obrazują dostatecznie nasze morskie życie. Dołożyłem starań, aby opisy były w miarę płynne – ale nie ubarwione literacko. Mam nadzieję, że czytelnik dostrzeże piękno i szarzyznę, poznawanie pięknego świata i mordęgę, trud i konieczne powołanie do marynarskiej pracy. Piękno było raczej w dawniejszych latach, gdy statki stały kilka - kilkanaście dni w portach i po służbie był czas na zwiedzanie.

    Dziękuję czytelnikom, którzy zechcą poświęcić swój czas na przeczytanie tej książki, gdyż, jak powiedział Bismark: "gwoździ nie wbija się złotym zegarkiem".

    powrót do ToC

    ***~~~***

    1. Szkoła Morska i Praktyki

    1.1. Państwowa Szkoła Morska w Gdyni: 1955 – 60 r.

    Na egzamin wstępny do Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni przyjechałem w lipcu 1955 r. Wówczas po raz pierwszy zobaczyłem morze. Egzamin trwał kilka dni, nie był trudny, zastanawiano się nawet czy nie dać mnie od razu do 2 klasy Szkoły Morskiej ale ci, którzy już ukończyli 1 klasę, przez ten rok mieli trochę przedmiotów zawodowych i praktykę. Zostałem więc w klasie pierwszej. Wówczas było o wiele większe „garnięcie się młodzieży do szkoły morskiej niż obecnie. Było po kilku kandydatów na 1 miejsce i było z czego wybierać. Teraz liczy się przede wszystkim „a co z tego będę miał? Takie myślenie jest podobno zdrowsze i naturalne (kapitalistyczne), ale współżycie z takimi ludźmi na pewno jest mniej przyjemne.

    Po egzaminie, do dwóch klas nawigacyjnych zostało przyjętych około 60 kandydatów. Na 3 tygodnie zostaliśmy zaokrętowani na 2 szkolne żaglowce stojące w basenie portowym przy Skwerze Kościuszki w Gdyni, naprzeciwko Szkoły Rybołówstwa Morskiego. Były to: „Zew Morza (na którym ja byłem) i „Janek Krasicki. Miał to być sprawdzian fizycznej przydatności do pracy na morzu. Statki miały wypłynąć z nami na morze ale nie wypłynęły, gdyż nie zdążono wyrobić nam Książeczek Żeglarskich.

    W czasie pierwszego roku nauki, po przećwiczeniu musztry, była „przysięga". Nieopatrznie napisałem do rodziny, że będzie przysięga. Mama zrozumiała, że to tak jak w wojsku. A że w naszych stronach zawsze ktoś z rodziny jedzie na przysięgę wojskową, więc i mama przyjechała z okolic Zamościa do Gdyni, zresztą już po ceremonii. Ja byłem w mieście i niepotrzebnie jechała tyle kilometrów, aby wieczorem ponownie wsiąść do pociągu i znów jechać przez Warszawę – Lublin – Zamość.

    Przez 4 lata nauki w PSM mieliśmy prawdziwe marynarskie mundury, z wykładanym granatowym kołnierzem z 3 białymi paskami. Granatowa, sukienna bluza i spodnie z nogawkami rozszerzanymi u dołu, biała koszula z niebieskim paskiem (bez kołnierza), jakieś kamasze i kurtka sukienna, tzw. bosmanka. Na bluzie i na bosmance nosiliśmy oznaczenia, na którym roku nauki byliśmy. Rok 1 miał jeden „V, drugi dwa. Na ostatnim, 5 roku, był tylko 1 pionowy pasek (złoty). Ja dodatkowo miałem na lewym rękawie duże, złote „V, jako dowódca klasy.

    Życie codzienne: rano dyżurny wychowawca otwierał drzwi do naszych sypialni, potem krzyk „pobudka", zbiórka, biegi i gimnastyka wokół terenu szkoły albo w złej pogodzie na korytarzu. Potem mycie się, śniadanie i nauka. Drugie śniadanie, obiad, kolacja. Popołudnia – nauka własna. Były też dyżury w szkole i wojsku, sprzątanie pokoi i korytarzy. Wieczorem apel i spać. Mieszkaliśmy po kilku w 1 pokoju; na 1. roku były nawet piętrowe łóżka. Prysznic – raz w tygodniu. Wyjścia do miasta tylko w sobotę i niedzielę – rozrywka? Gdyńskie kawiarnie, kina; niektórzy mieli rodziny w okolicy Trójmiasta.

    Szkoła miała Izbę chorych, ambulatorium, w którym przyjmował jakiś felczer. Pamiętam, że pewnej zimy miałem anginę, czułem się fatalnie ale gorączki nie miałem (do dziś mam zawsze obniżoną temperaturę, jakieś 35,3....do 36,0) i „lekarz" uznał, że jestem zdrowy; wyszedłem na korytarz i upadłem. Wtedy zostałem przyjęty do izby chorych.

    Gdy już byliśmy w dalszych klasach, to gdy się spotkało jakiegoś kolegę ze starszego rocznika, który ukończył szkołę i już pływał na statku – szło się do kawiarni... i zasypywało delikwenta pytaniami „jak tam na statku się żyje i pracuje".

    W szkole był basen pływacki i duża sala gimnastyczna, a także boisko. Było więc gdzie uprawiać sporty. Lekkoatletyka, pływanie, boks, szermierka, wszelkie gry z piłką. Chociaż pamiętam, że gdy chcieliśmy trenować dżudo poza terenem szkoły, w mieście, na co potrzebna była zgoda kierownika internatu, Hinza, ten się nie zgodził mówiąc, że obecnie marynarze nie muszą umieć się bić. Ale to mało istotne. Bardzo blisko był też las. Do morza też niedaleko, do Skweru Kościuszki i okolicy. Poza tym do starego Gdańska, do Sopotu można było pojechać dla rozrywki. Tyle tylko, że przez 5 dni w tygodniu byliśmy skoszarowani i wyjścia do miasta nie było.

    Współżycie między nami uczniakami układało się różnie. Czasami kogoś ktoś pobił za to, że ten mu do szafy nasikał, czy okładanie się, aby pokazać, że ten ma rację kto jest silniejszy. Cwaniactwo było jak wszędzie, czego ja zawsze nienawidziłem a co z dumą, jako zaletę życiową, opisuje we wspomnieniach jeden z kapitanów z późniejszego rocznika.

    Nauka w PSM trwała od września 1955 r. do czerwca 1960 r. Samej nauki trwającej 5 lat nie będę opisywał, gdyż może to i było ciekawe, ale nie chciałbym za bardzo rozciągać opisów. Może tylko parę zdań na temat wydarzeń z tego okresu.

    Były na początku 2 klasy nawigacyjne (mechaniczne też, ale to inny naród), z których po pierwszym i drugim roku nauki dużo uczniów odpadło, nie dawali sobie rady z nauką. Po 1956 r. większość z nas pozostała w klasie „A, reszta była w klasie „B, do której też weszła cała zbieranina (bez obrazy kogokolwiek) tak zwanych „rehabilitowanych. Byli oni dużo starsi od nas, kilka lat wcześniej byli z „powodów politycznych usuwani ze szkoły. Teraz mogli ją ukończyć.

    Ponieważ PSM była szkołą średnią, więc uczyliśmy się przedmiotów ogólnych i zawodowych. Wykładowcami byli ludzie znający dobrze morze i pracę na morzu, choć bez wielkich tytułów. Uczyli nas przedmiotów zawodowych po prostu „kapitanowie" czy inżynierowie, i na pewno uczyli bardzo dobrze. Co innego przedmioty ogólne. Niżej wymieniam niektórych naszych nauczycieli.

    W czasie 3 lat (rok 3-5) mieliśmy 1 dzień w tygodniu „wojsko", czyli od rana do wieczora wykłady i zajęcia wojskowe. Dawało to razem około 100 dni, czyli 3 miesiące, a więc wcale nie tak mało. Dodatkowo po ukończeniu PSM mieliśmy jeszcze 4 miesiące prawdziwego wojska na Oksywiu i w Ustce. Razem to 7 miesięcy przeszkolenia wojskowego.

    Po każdym roku nauki mieliśmy praktyki na statkach. Po 1-szym roku na „Zewie Morza i „Janku Krasickim. Po 2 i 3-cim roku na „Darze Pomorza. Po 4-tym roku na statku handlowym „Oleśnica z PLO (i innych) – co opisuję dalej.

    W czasie nauki w PSM do domu, do Skierbieszowa, przyjeżdżałem tylko na wakacje letnie i na ferie – ale latem mieliśmy każdego roku praktyki na statkach, więc i letniego urlopu prawie nie było. Było za daleko, żeby pojechać w innym czasie. Ci, którzy mieszkali w takiej odległości, że jazda zajmowała im kilka godzin, choćby do Warszawy, jeździli. Czasami, gdy były ok. 3 dni wolne, przykro było siedzieć w internacie, ale cóż można było zrobić – hartować ducha. Poza tym ja i większość z kolegów, pochodziliśmy z biednych rodzin i dobrze było jak otrzymywaliśmy pieniądze na codzienne potrzeby.

    Gdy w 2. czy 3. klasie pojechałem do domu na ferie zimowe, idąc z dworca kolejowego do autobusowego w Zamościu, spotkałem kolegę z Liceum Ogólnokształcącego w Zamościu, gdzie razem uczyliśmy się (1952-55 r.). Trochę rozmawialiśmy i .... ostatni autobus do Skierbieszowa odjechał, zresztą nie zabrawszy wszystkich ludzi. Był już wieczór, śnieg i mroźno. Razem z pozostałymi ludźmi ruszyliśmy w 20-kilometrową pieszą wędrówkę do Skierbieszowa – doszliśmy po 4-5 godzinach.

    Po zdaniu egzaminów, po 5 roku nauki, otrzymywaliśmy Świadectwo (dojrzałości) ukończenia PSM ze stopniami z wszystkich przedmiotów z pięciu lat (niektórych przedmiotów uczyliśmy się oczywiście krócej). Przez tych 5 lat (i na świadectwie) nie miałem ani jednego stopnia „dostateczny", co było dla mnie dużą satysfakcją.

    Ale DYPLOM ukończenia PSM otrzymywało się dopiero po napisaniu na statku pracy dyplomowej, złożeniu jej w szkole i na egzaminie zwanym „obroną pracy dyplomowej. Ja taką pracę napisałem dopiero na „H. Florian i niby obronę tej pracy miałem u Jerzego Kaczora (wykładowcy astronomii, przedwojennego absolwenta PSM w Tczewie, który nie pływał na statkach). Było to pechowe, gdyż nawzajem nie darzyliśmy się sympatią; otrzymałem stopień dostateczny. I na nic zdały się moje starania przez pięć lat, aby mieć jak najlepsze stopnie.

    Co to znaczy czyjaś niechęć – efekt widoczny; przecież po roku pracy na statku nie zgłupiałem, a może? A co powiedzieć teraz, po 38 latach pracy na morzu?

    ~~~~

    Nazwiska absolwentów mojej klasy nawigacyjnej (A), 1960 r. (+: zmarli):

    1.Beran Frantisek (Czechosłowak) 2.Bierejszyk Andrzej (+) 3.Chmielewski Władysław 4.Czajka Sylwester 5.Deptuch Wojciech 6.Gajewski Jerzy 7.Jabłoński Henryk (+) 8.Kowalewski Andrzej 9.Kuc Kazimierz 10.Kudrna Iri (Czechosłowak) 11.Łub Roman (+) 12.Makowski Marek 13.Makowski Włodzimierz (+) 14.Pijanowski Władysław 15.Rembowski Wojciech 16.Siniarski Tadeusz 17.Skurski Czesław 18.Skwierawski Edmund 19.Szafraniec Remigiusz 20.Szczepański Jacek 21.Szmalenberg Karol 22.Tyszczak Zbigniew 23.Węgorek Wiesław (+) 24.Wiese Edmund 25.Wojtera Andrzej 26.Wołyniec Kazimierz 27.Ziółek Jacek.

    W czasie 54 lat (1960-2014) spotkałem jedynie kilku kolegów ze szkoły i to 1-2 razy. Nie słyszałem, aby i oni między sobą utrzymywali jakieś kontakty. Kilku już zmarło.

    ~~~~

    Gdy słyszę o działaniach na rzecz zachęcenia młodych ludzi do pracy na morzu - to wydaje mi się, że chodzi tu o reklamę samych siebie - tych zachęcających.

    Pamiętajcie: LUDZKOŚĆ DZIELI SIĘ NA ŻYWYCH, ZMARŁYCH I TYCH CO NA MORZU - nie wiem kto to powiedział.

    ~~~~

    Nazwiska niektórych moich nauczycieli i osób związanych z PSM:

    1/. Kmdr por. inż. Antoni Garnuszewski, dyr. Szkoły Morskiej w Tczewie w latach 1920-1929 oraz PSM w Gdyni 1947-49. Uczył mnie budowy okrętów.

    2/. Kpt.ż.w. Konstanty Maciejewicz, dyr. PSM w Szczecinie 1947-53. Był na Darze Pomorza. Był też obecny na moim egzaminie na dyplom Kapitana Żeglugi Małej.

    3/. Mieczysław Jurewicz, dyr. PSM w Gdyni 1949-67.

    4/. Kpt.ż.w. Kazimierz Jurkiewicz (Tczew 1934), Komendant Daru Pomorza 1953-77.

    5/. Józef Kwiatkowski, I oficer Dar Pomorza.

    6/. Alojzy Kwiatkowski, r/o Dar Pomorza.

    7/. Józef Rzóska, główny intendent (przed wojną) i zastępca dyr. PSM w Gdyni d/s administrac., 1945-1966.

    8/. Kpt.ż.w. Józef Miłobędzki, na Zewie Morza i wykłady w PSM.

    9/. Kpt.ż.w. Tadeusz Meissner (Tczew 1925), wykłady z nawigacji.

    10/. Jerzy Kaczor (Tczew 1934), wykłady z astronawigacji.

    11/. Kpt.ż.w. Józef Gurbisz, Dar Pomorza.

    12/. Kpt.ż.w. Józef Giertowski, kier. Wydz. Nawigac. PSM Gdynia, 1953-59.

    ***~~~***

    1.2. PRAKTYKI SZKOLNE:

    [1. Zew Morza + Janek Krasicki; 2. Dar Pomorza x 2; 3. Oleśnica]

    1. s/y Zew Morza. 1955, 1956 r. Kpt. – M. Kazibut.

    Po egzaminach do PSM ci, którzy zostali przyjęci, zostali zaokrętowani na 2 żaglowce stojące przy Skwerze Kościuszki, na praktykę. Mieliśmy też wypłynąć w morze ale nie wyrobiono nam książeczek żeglarskich i czas praktyki minął na postoju przy nabrzeżu.

    Naszymi żaglowcami szkolnymi były ZEW MORZA i JANEK KRASICKI. Były to dość duże żaglowce o ożaglowaniu gaflowym. Zew Morza kilkanaście lat później zatonął na Morzu Śródziemnym w czasie sztormu, załoga się uratowała.

    Ja byłem zaokrętowany (dwukrotnie) na Zewie Morza. W czasie pierwszego zaokrętowania na tym żaglowcu, właśnie w 1955 r., gdy wielu z nas pierwszy raz w życiu widziało statki i morze, uczyliśmy się nazw wyposażenia statku, wchodzenia po wantach na maszt, stawiania żagli, wiosłowania w łodziach po porcie. Niektórych trzeba było na maszt prawie wciągać linką przywiązaną do ich pasa i przechodzącą przez bloczek nad salingiem. Tak trzęsły im się ręce i nogi, że nie byli w stanie wejść na maszt. Czas praktyki mijał szybko, obok był Skwer Kościuszki, lipiec, pełno turystów.

    Niewiele pamiętam z tej praktyki bo i niewiele się działo. W czasie wiosłowania jeden uczniak obijał się. Instruktor wyjął notes i pyta go jak się nazywa mówiąc, że go sobie zapisze. Ten machnął ręką i mówi pisz pan. Instruktor zapisał i tak został pseudonim PISZPAN. Inny z uczniów (Jan Mazur) zapomniał, że jest na statku i czytając list z domu, gdy siedział na relingu, przechylił się do tyłu i wpadł do wody. Wówczas jeszcze nie każdy z nas umiał pływać. Wyciągnięto go, rzucając mu brezentowe wiadro na lince, którego się uchwycił. Ostatecznie prawie wszyscy wykazali, że są sprawni i zostali do szkoły przyjęci.

    Na 3. roku jeden z uczniów zrezygnował z nauki, poszedł pływać na statku PLO i jako marynarz popłynął do Indii. Jak się dowiedzieliśmy, tam został przez Hindusów zatłuczony kamieniami. Jakiś miejscowy wyrostek wyciągnął mu z kieszeni Książeczkę Żeglarską. Gdy Sz. go dogonił i złapał, uderzył go. Tłum rzucił się na Sz., ten uciekał przez most. Wówczas z drugiej strony mostu inni na niego napadli, więc skoczył do rzeki. Ale tu nie pozwolono mu wyjść na brzeg, rzucano w niego kamieniami, aż go zatłuczono. Taka była oficjalna wersja wydarzeń, którą znaliśmy. Rodzina dostała jego prochy w urnie.

    Po 1 roku nauki, w lecie 1956 r., mieliśmy już książki żeglarskie i ponownie zaokrętowaliśmy na te same żaglowce. Ja znów byłem na Zewie Morza. Lato spędziliśmy bardzo przyjemnie, żeglując trochę pod żaglami trochę na silniku, opłynęliśmy prawie wszystkie małe polskie porty. Z Gdyni, przez Kołobrzeg, Ustkę, Darłówek do Szczecina.

    W Darłówku, na rzece urządziliśmy zawody wioślarskie. Opalanie się, kąpiele w rzece, wiosłowanie. Wypłynęliśmy też łodzią wiosłową z portu na morze i mieliśmy trochę obaw jak zawrócić i wrócić; była dość duża fala jak na łódź wiosłową.

    Na Zalewie Szczecińskim utknęliśmy na mieliźnie. Sami zawieźliśmy łodzią kotwicę w odpowiednie miejsce i ściągnęliśmy statek na głęboką wodę. Całe to żeglowanie byłoby bardzo przyjemne, gdyby nie feler mojego błędnika w uchu, który jest chyba nadwrażliwy - źle znosiłem kołysanie się statków małych na fali. Po powrocie do Gdyni wyokrętowaliśmy na wakacje i pierwszy rok nauki mieliśmy za sobą.

    W Szczecinie staliśmy na Podzamczu. Jakie tam były wówczas gruzy ten tylko wie, kto był i widział. A teraz niektórzy mówią, że przez te 45 lat PRLu nic się nie zmieniło i PRL niczego nie zbudowała, a nawet zniszczyła Polskę bardziej niż Niemcy podczas 5 lat wojny! I to tak kłamią niektórzy moi szkolni koledzy, widząc tylko zło tam, gdzie się o nich troszczono. Tak to już jest jeśli ktoś oprócz pieniędzy niewiele więcej widzi. Jak wygląda Szczecin teraz a jak wyglądał wówczas, 50 lat temu, nie muszę tu opisywać!

    Ja, po ukończeniu PSM w 1960 r. i 4 miesiącach „wojska" na Oksywiu i w Ustce, w końcu stycznia 1961 r. przyjechałem do Szczecina, gdzie mieszkam do dziś. Pracowałem w PŻM równo 38 lat (01.02.1961 – 31.01.1999), od 01.02.1999 r. jestem na emeryturze.

    ***~~~***

    2. s/y Dar Pomorza. 1957, 1958 r. Kpt. Kazimierz Jurkiewicz.

    Kilka słów o żaglowcu. Jest to fregata z 3 masztami, zbudowana w Hamburgu w 1909 r. Po zbudowaniu żaglowiec pływał jako statek szkolny niemieckiej floty handlowej pod nazwą Prinzess Eitel Friedrich. Po I wojnie światowej żaglowiec został przekazany Francji w ramach odszkodowań wojennych i zmieniono jego nazwę na Colbert (stał się własnością barona de Forrest, który miał za mało pieniędzy, aby go eksploatować i żaglowiec stał w porcie St. Nazaire). W 1929 r. żaglowiec kupił polski komitet Pomorze i ofiarował go Szkole Morskiej. Statek otrzymał nazwę DAR POMORZA. Żaglowiec był statkiem szkolnym polskiej marynarki handlowej w latach 1930-1981.

    Po 2. i 3. roku nauki w Szkole Morskiej, klasy nawigacyjne 2 roczników były okrętowane na żaglowiec DAR POMORZA jako praktykanci.

    W czasie obu rejsów dowodził kpt. Kazimierz Jurkiewicz. Była stała załoga: oficerowie, bosman, żaglomistrz, mechanik (był silnik do pływania w czasie wejścia do portu, czy na jakieś sytuacje awaryjne), radiooficer, lekarz, kucharz.

    Był z nami na

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1