Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Tak Trzymać
Tak Trzymać
Tak Trzymać
Ebook221 pages2 hours

Tak Trzymać

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Książka "Tak trzymać" cz. 1 i 2 jest opisem wydarzeń jakich byłem uczestnikiem w Szkole Morskiej (1955-60 r.), na praktykach w tychże latach, które były na pięknych żaglowcach: "Zew Morza" i "Janek Krasicki" oraz 2-krotnie na fregacie "Dar Pomorza" oraz
reporterskie opisy pracy i wydarzeń na statkach z lat 1961-1999 kiedy pływałem na statkach handlowych Polskiej Żeglugi Morskiej w Szczecinie. W latach 1962-70 na stanowiskach oficera pokładowego, a w latach 1971-99 na stanowisku kapitana statku. Dyplom Kapitana Żeglugi Wielkiej (Master Mariner) otrzymałem w styczniu 1971 r. mając 32 lat i od razu zaokrętowałem jako kapitan na statek s/s "Wieczorek". W czasie 26 lat byłem kapitanem na 30 statkach.
Książka zawiera opisy ciężkiej pracy marynarzy i wydarzenia z jakimi każdy musiał się uporać na statkach w II połowie XX wieku.
A praca była nieporównanie cięższa niż obecnie, w XXI w. Wyposażenie statku w sprzęt nawigacyjny, zapewniający bezpieczeństwo jak i ułatwiający pracę było nieporównywalnie gorsze.
Podczas tych prawie 45 lat pływania zetknąłem się z setkami ludzi (załogi statków liczyły około 30 osób) o różnych charakterach. Wielu z nich już od dawna jest "na wiecznej wachcie" i nie pozostawili po sobie żadnych wspomnień. Po prostu przeszli w nicość.
Oprócz beletrystycznych opisów pływania na statkach, które są cenne, mało jest właśnie takich całościowych, reporterskich opracowań.
Pływanie, czyli praca, w latach 1955-1990, gdy w Polsce był ustrój socjalistyczny, było o niebo sympatyczniejsze niż po przejściu do kapitalizmu. Wówczas liczono się z ludźmi, wyposażano statki w sprzęt tak, aby ludziom ułatwić i umilić życie, ale zarobki były niskie. Teraz wszędzie wyznacznikiem jest pieniądz i zysk, człowiek przestał się liczyć. Odczułem to na własnej skórze, na stanowisku kapitana w latach 1990-99, co wielokrotnie opisuję.
Czytelnik w moich wspomnieniach znajdzie wiele opisów zdarzeń z lat przed i po 1990 r. i będzie mógł porównać te czasy.
Dziękuję Bogu i opatrzności, że przyszło mi żyć, zdobywać wiedzę i pracować w ustroju socjalistycznym.

LanguageJęzyk polski
Release dateFeb 2, 2015
ISBN9788394131814
Tak Trzymać
Author

Władysław Chmielewski

UWAGA- KTO CHCE OBEJRZEĆ KILKADZIESIĄT ZDJĘĆ SKIERBIESZOWA- NIECH POBIERZE "SKIERBIESZÓW.MIESZKAŃCY".Urodziłem się w 1939 r. w okolicach Zamościa, lubelskie, Polska. W latach 1941-46 przebywałem z rodzicami na niemieckim wysiedleniu, gdzie w 1943 r. zmarł mój ojciec w wieku 32 lat. Połowa mojej rodziny została wymordowana w niemieckich obozach koncentracyjnych.Kto jest ciekaw tamtych lat zapraszam do przeczytania mojej książki:* "Skierbieszów. Mieszkańcy".A relacje z niemieckich wysiedleń ludności Zamojszczyzny oraz pobyt w NIEMIECKICH OBOZACH ZAGŁADY (w latach 1941-45)> patrz:* "TRAGEDIE, WYZWOLENIE. LEPSZE ŻYCIE".W latach 1946-60 ukończyłem naukę w Szkole Podstawowej, Liceum Ogólnokształcącym w dawnej Akademii w Zamościu oraz w Szkole Morskiej w Gdyni (1955-60). W latach 1961-99 pływałem na statkach handlowych Polskiej Żeglugi Morskiej w Szczecinie.W czasie pływania, w latach 1965...1976, ukończyłem studia w: WYŻSZEJ SZKOLE EKONOMICZNEJ W SOPOCIE oraz NA POLITECHNICE (WYDZIAŁ INŻYNIERYJNO EKONOMICZNY TRANSPORTU) W SZCZECINIE.W styczniu 1971 r., mając tylko 32 lat uzyskałem dyplom Kapitana Żeglugi Wielkiej = Master Mariner i zostałem kapitanem statku s/s "Wieczorek". Na stanowisku kapitana pływałem 26 lat - na 30 statkach, do emerytury w 1999 r.* "Tak trzymać" - w 2 częściach to opisy wydarzeń z lat 1955-99: Szkoła Morska w Gdyni (+ praktyki na żaglowcach: ZEW MORZA, JANEK KRASICKI, DAR POMORZA i statek PLO OLEŚNICA) i kolejno na każdym statku, na którym pływałem.* "LOT ALBATROSA" - to wybrane z w/w lat najciekawsze zdarzenia.Z ciekawości zliczyłem dni i lata przepracowane na statkach i wygląda to tak:a/. w latach 1961.02.01-1999.01.31 = 37 lat (1 rok był to urlop bezpłatny!);b/. w tych pełnych 37 latach byłem zaokrętowany na 53 statkach przez 24 lata i 5 miesięcy!c/. na stanowisku oficera nawigacyjnego byłem na 18 statkach;d/. kapitanem byłem na 30 statkach w czasie 26 lat............................................................Chyba nikt z czytających nie zdaje sobie sprawy, jak OGROMNY MAJĄTEK powierza się kapitanom; JEDNOOSOBOWO, BEZ WSPOMAGANIA RADAMI NADZORCZYMI !Oto przykładowe dane dotyczące statku o DWT=52.000 ton, z ładunkiem pszenicy= 50.000 t.; na morski przelot 20 dni (dane na 2005 rok):WARTOŚCI w USD: statek=30 mln $ + pszenica=15,5 mln $ + IFO=280.000 $ + MDO=40.000 $ + fracht=1,9 mln $;RAZEM=48 MLN $/USD == ok. 160 mln złotych.(IFO- to paliwo tzw. ciężkie, MDO- to paliwo lekkie).................................................................I tak to lata płyną...Kończy się rok 2023, u mnie też już kończy 85 rok życia, 25. rok na emeryturze.LECTORI BENEVOLENTI SALUTE >ŻYCZLIWEMU CZYTELNIKOWI POZDROWIENIA> jak mawiali starożytni Rzymianie................................................................................................................UWAGA- KTO CHCE OBEJRZEĆ KILKADZIESIĄT ZDJĘĆ SKIERBIESZOWA- NIECH POBIERZE "SKIERBIESZÓW.MIESZKAŃCY".

Read more from Władysław Chmielewski

Related to Tak Trzymać

Related ebooks

Related categories

Reviews for Tak Trzymać

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Tak Trzymać - Władysław Chmielewski

    1. PAŃSTWOWA SZKOŁA MORSKA. GDYNIA. 1955-60 r.

    Na egzamin wstępny do Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni przyjechałem w lipcu 1955 r. Wówczas po raz pierwszy zobaczyłem morze. Egzamin trwał kilka dni, nie był trudny, zastanawiano się nawet czy nie dać mnie od razu do 2 klasy Szkoły Morskiej ale ci, którzy już ukończyli 1 klasę, przez ten rok mieli trochę przedmiotów zawodowych i praktykę. Zostałem więc w klasie pierwszej. Wówczas było o wiele większe garnięcie się młodzieży do szkoły morskiej niż obecnie. Było po kilku kandydatów na 1 miejsce i było z czego wybierać. Teraz liczy się przede wszystkim a co z tego będę miał? Takie myślenie jest podobno zdrowsze i naturalne (kapitalistyczne), ale współżycie z takimi ludźmi na pewno jest mniej przyjemne.

    Po egzaminie, do dwóch klas nawigacyjnych zostało przyjętych około 60 kandydatów. Na 3 tygodnie zostaliśmy zaokrętowani na 2 szkolne żaglowce, stojące w basenie portowym przy Skwerze Kościuszki w Gdyni, naprzeciwko Szkoły Rybołówstwa Morskiego. Były to: Zew Morza (na którym ja byłem) i Janek Krasicki. Miał to być sprawdzian fizycznej przydatności do pracy na morzu. Statki miały wypłynąć z nami na morze ale nie wypłynęły, gdyż nie zdążono wyrobić nam Książeczek Żeglarskich.

    W czasie pierwszego roku nauki, po przećwiczeniu musztry, była przysięga. Nieopatrznie napisałem do rodziny, że będzie przysięga. Mama zrozumiała, że to tak jak w wojsku. A że w naszych stronach zawsze ktoś z rodziny jedzie na przysięgę wojskową, więc i mama przyjechała do Gdyni, zresztą już po ceremonii. Ja byłem w mieście i niepotrzebnie jechała tyle kilometrów, aby wieczorem ponownie wsiąść do pociągu i znów jechać przez Warszawę – Lublin - Zamość.

    Przez 4 lata nauki w PSM mieliśmy mundury prawdziwe marynarskie, z wykładanym granatowym kołnierzem z 3 białymi paskami. Granatowa, sukienna bluza i spodnie - obowiązkowo nogawki rozszerzane u dołu, biała koszula z niebieskim paskiem (bez kołnierza), jakieś kamasze i kurtka sukienna, tzw. bosmanka. Na bluzie i na bosmance nosiliśmy oznaczenia, na którym roku nauki byliśmy. Rok 1 miał jeden V, drugi dwa, itd. Na ostatnim, 5 roku, był tylko 1 pionowy pasek (złoty). Ja dodatkowo miałem na lewym rękawie duże, złote V, jako dowódca klasy.

    Nauka w PSM trwała od września 1955 r. do czerwca 1960 r. Samej, 5 lat trwającej nauki nie będę opisywał, gdyż może to i było ciekawe dla nas, uczniów, ale nie chciałbym za bardzo rozciągać opisów. Może tylko parę zdań na temat wydarzeń z tego okresu.

    Były na początku 2 klasy nawigacyjne (mechaniczne też, ale to inny naród), z których po pierwszym i drugim roku nauki dużo uczniów odpadło, nie dawali sobie rady z nauką. Po 1956 r. większość z nas pozostała w klasie A, reszta była w klasie B, do której też weszła cała zbieranina (bez obrazy kogokolwiek) tak zwanych rehabilitowanych. Byli oni dużo starsi od nas, kilka lat wcześniej byli z powodów politycznych usuwani ze szkoły. Teraz mogli ją ukończyć.

    Współżycie między nami uczniakami układało się różnie. Czasami kogoś ktoś pobił za to, że ten mu do szafy nasikał, czy okładanie się za byle co, aby pokazać, że ten ma rację kto jest silniejszy. Cwaniactwo było jak wszędzie, czego ja zawsze nienawidziłem.

    Ponieważ PSM była szkołą średnią, więc uczyliśmy się przedmiotów ogólnych i zawodowych. Wykładowcami byli ludzie znający dobrze morze i pracę na morzu, choć bez wielkich tytułów, jak np.: prof. dr hab. kpt. ż. w. Uczyli nas przedmiotów zawodowych po prostu kapitanowie, czy inżynierowie, i na pewno uczyli bardzo dobrze. Co innego przedmioty ogólne. Niżej wymieniam niektórych naszych nauczycieli.

    W czasie chyba 3 lat (rok 3-5) mieliśmy 1 dzień w tygodniu „wojsko", czyli od rana do wieczora wykłady i zajęcia wojskowe. Dawało to razem około 100 dni, czyli 3 miesiące, a więc wcale nie tak mało. Dodatkowo po ukończeniu PSM mieliśmy jeszcze 4 miesiące prawdziwego wojska na Oksywiu i w Ustce. Razem to 7 miesięcy przeszkolenia wojskowego.

    Po każdym roku nauki mieliśmy praktyki na statkach. Po 1-szym roku na Zewie Morza i Janku Krasickim. Po 2 i 3-cim roku na Darze Pomorza. Po 4-tym roku na statku handlowym Oleśnica z PLO (i innych).

    W szkole był basen pływacki i duża sala gimnastyczna, a także boisko. Było więc gdzie uprawiać sporty. Lekkoatletyka, pływanie, boks, szermierka, wszelkie gry z piłką. Chociaż pamiętam, że gdy chcieliśmy trenować dżudo poza terenem szkoły, w mieście, na co potrzebna była zgoda kierownika internatu, Hinza, ten się nie zgodził mówiąc, że obecnie marynarze nie muszą umieć się bić. Ale to mało istotne. Bardzo blisko był też las. Do morza też niedaleko, do Skweru Kościuszki i okolicy. Poza tym do starego Gdańska, do Sopotu można było pojechać dla rozrywki. Tyle tylko, że przez 5 dni w tygodniu byliśmy skoszarowani i wyjścia do miasta nie było. Jedynie w sobotę i w niedzielę można było skorzystać z wolności, ale wieczorem odbywał się apel ze sprawdzaniem obecności i trzeźwości (były wpadki).

    W czasie nauki w PSM do domu, do Skierbieszowa, przyjeżdżałem tylko na wakacje letnie i na ferie. Było za daleko, żeby pojechać w innym czasie. Ci, którzy mieszkali w takiej odległości, że jazda zajmowała im kilka godzin, choćby do Warszawy, jeździli. Czasami, gdy były np. 3 dni wolne, przykro było siedzieć w internacie, ale cóż można było zrobić - hartować ducha.

    Po zdaniu egzaminów, po 5 roku nauki, otrzymywaliśmy Świadectwo (dojrzałości) ukończenia PSM ze stopniami z wszystkich przedmiotów z pięciu lat (niektórych przedmiotów uczyliśmy się oczywiście krócej). Przez tych 5 lat (i na świadectwie) nie miałem ani jednego stopnia dostateczny, co było dla mnie dużą satysfakcją.

    Po napisaniu, po roku pracy na statku, pracy dyplomowej, na egzaminie zwanym obroną pracy dyplomowej u Jerzego Kaczora, (wykładowcy astronomii, przedwojennego absolwenta PSM, który nie pływał na statkach) otrzymałem stopień dostateczny. I na nic zdały się moje starania przez pięć lat, aby mieć jak najlepsze stopnie. Dyplom ukończenia PSM mam ze stopniem dostatecznym. Co to znaczy czyjaś niechęć - w szkole miałem trochę na pieńku z panem Kaczorem, no i efekt widoczny; przecież po roku pracy na statku nie zgłupiałem, a może? A co powiedzieć teraz, po 38 latach pracy na morzu?

    ~~~

    Nazwiska absolwentów mojej klasy nawigacyjnej (A), 1960 r.:

    1.Beran Frantisek (Czechosłowak) 2.Bierejszyk Andrzej (+) 3.Chmielewski Władysław 4.Czajka Sylwester 5.Deptuch Wojciech 6.Gajewski Jerzy 7.Jabłoński Henryk (+) 8.Kowalewski Andrzej 9.Kuc Kazimierz 10.Kudrna Iri (Czechosłowak) 11.Łub Roman (+) 12.Makowski Marek 13.Makowski Włodzimierz (+) 14.Pijanowski Władysław 15.Rembowski Wojciech (+) 16.Siniarski Tadeusz 17.Skurski Czesław 18.Skwierawski Edmund 19.Szafraniec Remigiusz 20.Szczepański Jacek 21.Szmalenberg Karol 22.Tyszczak Zbigniew 23.Węgorek Wiesław (+) 24.Wiese Edmund 25.Wojtera Andrzej 26.Wołyniec Kazimierz 27.Ziółek Jacek .

    ~~~~

    Nazwiska niektórych moich nauczycieli i osób związanych z PSM:

    1/. Kmdr por. inż. Antoni Garnuszewski, dyr. Szkoły Morskiej w Tczewie w latach 1920-1929 oraz PSM w Gdyni 1947-49. Uczył mnie budowy okrętów.

    2/. Kpt.ż.w. Konstanty Maciejewicz, dyr. PSM w Szczecinie 1947-53. Był na Darze Pomorza. Był też obecny na moim egzaminie na dyplom Kapitana Żeglugi Małej.

    3/. Mieczysław Jurewicz, dyr. PSM w Gdyni 1949-67.

    4/. Kpt.ż.w. Kazimierz Jurkiewicz (Tczew 1934), Komendant Daru Pomorza 1953-77r.

    5/. Józef Kwiatkowski, I oficer Dar Pomorza. 6/. Alojzy Kwiatkowski, r/o Dar Pomorza.

    7/. Józef Rzóska, główny intendent (przed wojną) i zastępca dyr. PSM w Gdyni d/s administrac., 1945-1966. 8/. Kpt.ż.w. Józef Miłobędzki, na Zewie Morza i wykłady w PSM.

    9/. Kpt.ż.w. Tadeusz Meissner (Tczew 1925), wykłady z nawigacji.

    10/. Jerzy Kaczor (Tczew 1934), wykłady z astronawigacji. 11/. Kpt.ż.w. Józef Gurbisz, Dar Pomorza. 12/. Kpt.ż.w. Józef Giertowski, kier. Wydz. Nawigac. PSM Gdynia, 1953-59.

    powrót do ToC

    ***~~~***

    2. PRAKTYKI SZKOLNE.

    1. s/y ZEW MORZA i „JANEK KRASICKI". 1955, 1956 r.

    Po egzaminach do PSM ci, którzy zostali przyjęci, zostali zaokrętowani na 2 żaglowce stojące przy Skwerze Kościuszki, na praktykę. Mieliśmy też wypłynąć w morze ale nie wyrobiono nam książeczek żeglarskich i czas praktyki minął na postoju przy nabrzeżu.

    Naszymi żaglowcami szkolnymi były ZEW MORZA i JANEK KRASICKI. Były to dość duże żaglowce o ożaglowaniu gaflowym. Zew Morza kilkanaście lat później zatonął na Morzu Śródziemnym w czasie sztormu, załoga się uratowała.

    Ja byłem zaokrętowany (dwukrotnie) na Zewie Morza. W czasie pierwszego zaokrętowania na tym żaglowcu, właśnie w 1955 r., gdy wielu z nas pierwszy raz w życiu widziało statki i morze, uczyliśmy się nazw wyposażenia statku, wchodzenia po wantach na maszt, stawiania żagli, wiosłowania w łodziach po porcie. Niektórych trzeba było na maszt prawie wciągać linką przywiązaną do ich pasa i przechodzącą przez bloczek nad salingiem. Tak trzęsły im się ręce i nogi, że nie byli w stanie wejść na maszt. Czas praktyki mijał szybko, obok był Skwer Kościuszki, lipiec, pełno turystów.

    Niewiele pamiętam z tej praktyki bo i niewiele się działo. W czasie wiosłowania jeden uczniak obijał się. Instruktor wyjął notes i pyta go jak się nazywa mówiąc, że go sobie zapisze. Ten machnął ręką i mówi pisz pan. Instruktor zapisał i tak został pseudonim PISZPAN. Inny z uczniów (Jan Mazur) zapomniał, że jest na statku i czytając list z domu, gdy siedział na relingu, przechylił się do tyłu i wpadł do wody. Wówczas jeszcze nie każdy z nas umiał pływać. Wyciągnięto go, rzucając mu brezentowe wiadro na lince, którego się uchwycił. Ostatecznie prawie wszyscy wykazali, że są sprawni i zostali do szkoły przyjęci.

    W połowie 3. roku jeden z uczniów zrezygnował z nauki, poszedł pływać na statku i jako marynarz popłynął do Indii. Jak się dowiedzieliśmy, tam został przez Hindusów zatłuczony kamieniami. Jakiś miejscowy wyrostek wyciągnął mu z kieszeni Książeczkę Żeglarską. Gdy Sz. go dogonił i złapał, uderzył go. Tłum rzucił się na Sz., ten uciekał przez most. Wówczas z drugiej strony mostu inni na niego napadli, więc skoczył do rzeki. Ale tu nie pozwolono mu wyjść na brzeg, rzucano w niego kamieniami, aż go zatłuczono. Taka była oficjalna wersja wydarzeń, którą znaliśmy. Rodzina dostała jego prochy w urnie.

    Po 1 roku nauki, w lecie 1956 r., mieliśmy już książki żeglarskie i ponownie zaokrętowaliśmy na te same żaglowce. Ja znów byłem na Zewie Morza. Lato spędziliśmy bardzo przyjemnie, żeglując trochę pod żaglami trochę na silniku, opłynęliśmy prawie wszystkie małe polskie porty. Z Gdyni, przez Kołobrzeg, Ustkę, Darłówek do Szczecina.

    W Darłówku, na rzece urządziliśmy zawody wioślarskie. Opalanie się, kąpiele w rzece, wiosłowanie. Wypłynęliśmy też łodzią wiosłową z portu na morze i mieliśmy trochę obaw jak zawrócić i wrócić; była dość duża fala jak na łódź wiosłową.

    W Szczecinie staliśmy na Podzamczu. Jakie tam były wówczas gruzy ten tylko wie, kto był i widział. A teraz niektórzy mówią, że przez te 45 lat PRLu nic się nie zmieniło i PRL niczego nie zbudowała, a nawet zniszczyła Polskę bardziej niż Niemcy podczas 5 lat wojny! I to tak kłamią niektórzy moi szkolni koledzy, widząc tylko zło tam, gdzie się o nich troszczono. Tak to już jest jeśli ktoś oprócz pieniędzy niewiele więcej widzi. Jak wygląda Szczecin teraz a jak wyglądał wówczas, 50 lat temu, nie muszę tu opisywać!

    Ja, po ukończeniu PSM w 1960 r., w końcu stycznia 1961 r. przyjechałem do Szczecina, gdzie mieszkam do dziś. Pracowałem w PŻM równo 38 lat (01.02.1961 – 31.01.1999), od 01.02.1999 jestem na emeryturze – jest już 2014 r.

    Na Zalewie Szczecińskim utknęliśmy na mieliźnie. Sami zawieźliśmy łodzią kotwicę w odpowiednie miejsce i ściągnęliśmy statek na głęboką wodę. Całe to żeglowanie byłoby bardzo przyjemne, gdyby nie feler mojego błędnika w uchu, który jest chyba nadwrażliwy - źle znosiłem kołysanie się statków małych na fali. Po powrocie do Gdyni wyokrętowaliśmy na wakacje i pierwszy rok nauki mieliśmy za sobą.

    ~~~~~

    2. DAR POMORZA. 1957, 1958 r. Kpt. K. Jurkiewicz.

    Kilka słów o żaglowcu. Jest to fregata z 3 masztami, zbudowana w Hamburgu w 1909 r. Po zbudowaniu żaglowiec pływał jako statek szkolny niemieckiej floty handlowej pod nazwą Prinzess Eitel Friedrich. Po I wojnie światowej żaglowiec został przekazany Francji w ramach odszkodowań wojennych i zmieniono jego nazwę na Colbert (stał się własnością barona de Forrest, który miał za mało pieniędzy, aby go eksploatować i żaglowiec stał w porcie St. Nazaire). W 1929 r. żaglowiec kupił polski komitet Pomorze i ofiarował go Szkole Morskiej. Statek otrzymał nazwę DAR POMORZA. Żaglowiec był statkiem szkolnym polskiej marynarki handlowej w latach 1930-1981.

    Po 2. i 3. roku nauki w Szkole Morskiej, klasy nawigacyjne 2 roczników były okrętowane na żaglowiec DAR POMORZA jako praktykanci.

    W czasie obu rejsów dowodził kpt. Kazimierz Jurkiewicz. Była stała załoga: oficerowie, bosman, żaglomistrz, marynarze, mechanik (był silnik do pływania w czasie wejścia do portu, czy na jakieś sytuacje awaryjne), radiooficer, lekarz, kucharz.

    Był z nami na Darze Pomorza prawdziwy Indianin. Nazywał się SAT OKH (Stanisław Supłatowicz). Był pół-Polakiem, pół-Indianinem. Pisał książki, miałem jedną z nich (Ziemia słonych skał). Opowiadał indiańskie opowieści (może trochę zmyślał), śpiewał indiańskie piosenki, pięknie skakał ze statku do morza. http://www.huuskaluta.com.pl/sat_okh/index.php

    Niedawno czytałem artykuł wyśmiewający tegoż Indianina, jak i to wszystko, co zrobiła PRL, ale to jest teraz modne i głupie. O wiele bardziej godne wyśmiania jest postępowanie ucznia wydziału nawigacyjnego szkoły morskiej, który woli poddać się operacji wycięcia wyrostka robaczkowego (bez potrzeby!) – aby wrócić do kraju – niż odbyć rejs na pięknym żaglowcu Dar Pomorza.

    W 1957 r. byliśmy na praktyce 4 miesiące i 7 dni, a w 1958 r. 3 miesiące i 3 dni.

    Były 2 rejsy na M. Śródziemne. Porty: Algier, Antwerpia, Gibraltar, Tanger, Casablanca, Dubrownik, Istambuł. Pamiętam wędrówkę po wzgórzu Gibraltaru, czy po Tangerze; znałem trochę język francuski, co ułatwiało porozumiewanie się w porcie.

    Z pewnością trudno i niebezpiecznie było obsługiwać żagle na wysokich masztach, nie używaliśmy żadnych zabezpieczeń oprócz własnych rąk, ale wypadków żadnych nie było (od lat już używa się tzw. pasów bezpieczeństwa).

    W deszczu, gdy maszty, liny i żagle były mokre, statek kołysał się od wiatru i fali, tyle razy wchodziłem, jak wszyscy, na najwyższe reje zwijać żagle. Pamiętam piękny widok, gdy pewnego razu podczas mgły weszliśmy na najwyższą reję zwijać żagiel. Mgła była poniżej i patrzyliśmy w siną dal ponad mgłą.

    Doskonale pamiętam poranne szorowanie pokładu, czyszczenie mosiężnych blach, sterowanie olbrzymim kołem sterowym, nocne wachty na oku, na dziobie i co pół godziny meldowanie donośnym głosem, że światła się paaaaląąą !

    Pamiętam niezwykle przyjemny wieczór na Morzu Śródziemnym, prawie bezwietrzny, gdy po wyszorowaniu pokładu piaskiem i cegłami, odpoczywaliśmy koło bukszprytu. Niebo miało piękne kolory, wokół pluskały się delfiny; takich wieczorów się nie zapomina. Nie przepadam za opisami przyrody i sam ich nie stosuję – to trzeba umieć zobaczyć, przeżyć i zachować w pamięci, a nie czytać, co ktoś wyduma.

    Pamiętam jak w czasie żeglugi przy silnym wietrze statek płynął mocno pochylony na lewą burtę, lewe bulaje co chwilę były pod wodą i wyglądało się przez nie jak do akwarium.

    Tuż przed wejściem do Casablanki miałem wielkiego pecha. Jak zwykle przed portem, wszystko było szorowane do połysku. W czasie mycia pomieszczenia pod pokładem ktoś rzucił na pokład metalową trójkątną skrobaczkę. Ja boso na nią stanąłem i cała stopa została przecięta. No i leżenie aż się zrośnie. Od tej pory nie lubię ostrych narzędzi.

    Pozostałe porty też były bardzo ciekawe turystycznie. Ale młodzież jak to młodzież. W Istambule na rynku niektórzy chcieli zahandlować papierosami (na drobne wydatki) i znaleźli się w poważnym kłopocie. Z opresji wybawiła ich jakaś Polka.

    Dużym zgrzytem była ucieczka kilku uczniaków, którzy opuścili statek zarówno w Istambule jak i w Antwerpii. Było to niemiłe i

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1