Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Dwa Światy I Jedno Serce
Dwa Światy I Jedno Serce
Dwa Światy I Jedno Serce
Ebook246 pages3 hours

Dwa Światy I Jedno Serce

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Rubi, córka bankiera i projektantki mody z Londynu, wiedzie beztroskie życie nastolatki. Rozwiedzeni rodzice zapewniają jej dostatek i wykształcenie. Pewnego dnia Weronika – matka dziewczyny, dziedziczy po zmarłej ciotce Gizeli fortunę wraz z niepozorną komodą.
To ten niechciany na początku mebel staje się dla Rubi mostem do przejścia w drugi, nieznany świat, gdzie nastolatka po raz pierwszy zakochuje się w tajemniczym piracie Wincencie.

Mając kłopoty z powrotem do swojego świata, wciela się w postać córki znanego pirata kapitana Groma. Zaczyna się jej przygoda z nową rzeczywistością, ludźmi i okolicznościami, które doprowadzą dziewczynę do poznania magicznego Golfina. Ten zaproponuje jej misję ratowania świata przed wcieleniem zła – Vrontagnosem. Rubi i Wincent łączą siły i w towarzystwie przyjaciół, którzy wcześniej byli ich wrogami, rozpoczynają heroiczną gonitwę z czasem. Ich misja napotyka coraz to nowe trudności, zdradę i ból.

Tymczasem w Londynie trwają poszukiwania zaginionej Rubi. Jej matka przeżywa dramatyczne chwile.

LanguageJęzyk polski
PublisherMarta Smyk
Release dateAug 12, 2015
ISBN9781310038013
Dwa Światy I Jedno Serce
Author

Marta Smyk

Marta Smyk; graduated nurse with a Master degree in Philosophy. She spent 5 years in Florence, where she learned how to look at Art. Time in Africa taught her how to share happiness and sufferance with people. Now based in London; trying to learn how to combine realism with idealism. A passion for philosophy accompanies her on life’s journey. From time to time she likes just to buy a ticket and travel to some exotic place. Her life’s motto comes from the Roman poet Horace ‘Sapere Aude’ (Dare to know) She trusts her adventure story ‘Warming the rose’ will appeal to the child in all of us.

Read more from Marta Smyk

Related to Dwa Światy I Jedno Serce

Related ebooks

Reviews for Dwa Światy I Jedno Serce

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Dwa Światy I Jedno Serce - Marta Smyk

    Rozdział pierwszy

    Zaginęła bez śladu

    Minęło osiem i pół minut, gdy światło ze wschodzącym Słońcem o spodziewanej porze dotarło do Ziemi. Osiem planet z grawitacją przyczepioną jak kula u nogi włóczy się po swoich orbitach wokół Słońca. Na Ziemi, której kosmiczne dźwięki przypominają śpiew ptaków, rozpoczął się nowy dzień, zmuszając ludzi, by wstali i poszli do pracy bądź do szkoły. No, może nie dotyczyło to tamtego dnia, bo wtedy była sobota. Ranek przebiegł sobotnio, obiad obiadowo, a deser przeciągnął się aż do późnego popołudnia.

    Póki co było spokojnie, ale cisza już uwolniła maratończyka z wiadomością, by tego sobotniego deszczowego popołudnia dzwonek telefonu obudził drzemiącą Weronikę. Kobieta otworzyła oczy i chaotycznie zsunęła się z fotela na podłogę pokrytą miękkim wełnianym dywanem, aby odszukać telefon, który spadł z fotelowej poręczy, gdy zasypiała. Niemrawo macając puszystą powierzchnię, wymamrotała kilka nieeleganckich słów. Wreszcie trafiła na znajomy kształt i nacisnęła zielony przycisk.

    – Halo! Słucham? Jaki dom starców? – Ziewnęła bezgłośnie.

    Wykrzywiając usta i mrużąc zaspane brązowe oczy, Weronika dopytywała rozmówcę o szczegóły. Wyciągnięta w nieodpowiedniej chwili ze snu musiała uważnie wsłuchiwać się w głos dobywające się ze słuchawki. Po chwili zanotowała coś na gazecie leżącej na dywanie, skończyła rozmowę i niedbale odrzuciła telefon na fotel. Zamknęła oczy, jakby chciała się skupić lub przemyśleć coś ważnego.

    – Mamo, kto dzwonił? – zapytała Rubi, stając nagle w progu salonu.

    Dogryzała maślaną bułkę z dżemem jagodowym i kiedy szeroko się uśmiechnęła, parę okruszyn spadło na mleczno-kawowy dywan. Dziewczyna była wysmukła, miała rude włosy i oczy niebieskie jak kolor nieba we Florencji.

    – Nie zadawaj pytań z buzią pełną jedzenia – powiedziała Weronika, machając ponaglająco ręką, by córka szybko przełknęła kąsek. Miała jej coś ważnego do powiedzenia.

    Rubi przełknęła ostatni kęs, wytarła usta i podeszła bliżej. Salon, w którym się znajdowały, był lekko przyciemniony, a jego większą część zajmowały stare mahoniowe meble. Na ścianach oklejonych aksamitną popielatą tapetą wisiały olejne obrazy skomponowane w okazałej kolekcji, która pobudziłaby wrażliwość estetyczną niejednego miłośnika sztuki.

    Weronika podeszła do okna i odsłoniła bordowe zasłony. Z półmroku wyłonił się duży owalny mahoniowy stół, królujący na środku salonu, a na nim stos gazet, magazynów „Vogue" i szkiców projektów na kolejny sezon. Matka Rubi była projektantką mody, znaną i cenioną przez najważniejsze osobistości z branży w Londynie, Nowym Jorku i Paryżu, a od trzech miesięcy zasiadała w zarządzie Brytyjskiej Rady Mody. Świat mody ją znał, a ona dobrze orientowała się w świecie mody. Dziś jednak zaplanowała odpoczynek od tego świata i leniuchowała przez cały dzień, aż do rozmowy telefonicznej.

    Przeciągnęła się i pokonując suchość w gardle poprosiła córkę o herbatę. Mogłaby ją pić filiżanka po filiżance, traktując jak afrodyzjak.

    – Herbata jest już gotowa. Powiedz mi raczej, kto dzwonił? – Rubi zakręciła piruet, udając się do kuchni.

    Matka nagrodziła ją głośno przyklasnęła w dłonie, a gdy Rubi wróciła, bez śladu wesołości na twarzy wyjawiła, kim był tajemniczy rozmówca.

    – Dzwonili z domu starców. Chcą mnie widzieć. Zmarła nasza daleka krewna, ciotka Gizela. Muszę szybko tam jechać – energicznie odsłoniła mankiet bluzki i spojrzała na zegarek. Wskazówki roleksa wskazywały godzinę szesnastą zero cztery.

    Weronika usiadła na fotelu, opierając nogi na tapicerowanym podnóżku. Była to jej ulubiona przestrzeń do refleksji. Chociaż ciotkę Gizelę widziała zaledwie trzy razy w życiu, w oczach kobiety pojawiły się łzy. Otarła je chusteczką, którą zawsze nosiła przy sobie. Za oknem wciąż padał deszcz, bezlitośnie traktując dopiero co umyte szyby. Rubi, nalewając matce herbatę do porcelanowej filiżanki, niechcący przelała ją na spodek.

    – Co za smutna wiadomość. Mogę jechać z tobą, mamo – pytająco spojrzała na Weronikę i usiadła na fotelu obok.

    Matka przez kilka sekund milczała, po czym wstała, objęła Rubi za szyję i przytuliła do siebie, głaszcząc jej rude włosy, które zawsze pachniały różanym szamponem. Potem spojrzała na jej posmutniałą twarz i powiedziała ochrypłym głosem:

    – Nie, zostań w domu. Pojadę tam sama.

    Rubi nie lubiła zostawać sama w domu. Była jedynaczką i zawsze wolała pozostawać blisko matki. Miała jednak do skończenia referat z geografii, więc tylko pokiwała potwierdzająco głową.

    Dziewczyna kończyła ostatni rok liceum. Przygotowanie do matury było teraz jej priorytetem, dlatego nie protestowała, że znów musi zostać sama w domu. Jedną z jej ambicji było również nawigowanie uczuciami rozwiedzionych rodziców tak, by w końcu się pojednali. Była już na tyle dojrzała, by wiedzieć, że połamanej miłości nie da się tak łatwo naprawić. Rubi nie była uformowana do końca. Zresztą któż jest całkowicie ukształtowany i kiedy następuje koniec tego procesu? Kiedy kończy się zidiocenie, i zaczyna prawdziwa mądrość?

    Nie wiadomo, do której grupy ludzi Weronika wpisałaby swoją córkę i do której zaliczyła samą siebie. Kiedyś wyznała przyjaciółce, że im więcej medytuje, tym bardziej chce być ze sobą, pozostając w opozycji do tych, którzy nigdy nie zastanawiali się nad tym, czy mogliby znieść samych siebie.

    Weronika sięgnęła po herbatę, ale nie mogła jej przełknąć. Gorzka earl grey z odrobiną mleka nie smakowała jej tak jak zawsze, ponieważ to smutek zatykał jej gardło. Rubi, widząc, w jakim stanie jest matka, dyskretnie wycofała się z salonu do swojego pokoju. Wiedziała, że Weronika chce być przez chwilę sama, żeby pozbierać myśli.

    Po odejściu ojca Rubi i jej matka wspólnie wypracowały wewnętrzną właściwość, która pozwalała im wzajemnie odczuwać się na odległość. Intuicyjnie jedna mogła odczytywać pragnienia drugiej, a gdy rozmawiały, rozumiały się już w pół słowa. Może to z powodu bólu, jaki spadł na nie, kiedy pewnego poranka mąż Weroniki, sącząc espresso, oznajmił żonie i córce, że to jest już jego ostatnie wspólne śniadanie z nimi, bo zdecydował się odejść od nich. Tak też zrobił i od tamtej pory zaglądał bardzo rzadko, zajęty swoją nową miłością i kwitnącą karierą w banku.

    Bank i zamiłowanie do skomplikowanych, czasem szarych, transakcji to była chyba jego pierwsza miłość, a niedawno były małżonek zaczął aspirować do pracy w Banku Federalnym. Zresztą co do tego, prawie wszystko zostało już ustalone i kwestią kilku dni jest to, kiedy Robert posadzi swój zgrabny tyłek na fotel wiceprzewodniczącego – wszyscy czekają tylko na zatwierdzenie decyzji przez Senat.

    Odchodząc od Weroniki i Rubi, przymuszony prawem rozwodowym, mąż Weroniki zostawił im okazały dom w dość zamożnej dzielnicy południowo-wschodniego Londynu, na Blackheath, rzut kamieniem do Greenwich Park. Później długo opowiadał swoim przyjaciołom, że ten rozwód kosztował go więcej niż zaręczyny, ślub i podróż poślubna. Co jednak nie przeszkadzało mu tuż po rozwodzie kupić sobie luksusowego apartamentu w bogatej części Londynu – Mayfare. Dla niego była to kwestia raczej prestiżu niż potrzeba posiadania mieszkania. Gdy wyprowadził się do nowego lokum, matka i córka odetchnęły z ulgą, że hipokryta już nie mieszka razem z nimi pod jednym dachem. Niemniej, mimo jego wad i zdrad, Rubi kochała ojca. A Weronika skutecznie się odkochiwała i odklejała swoją połowę jabłka od tej zepsutej byłego męża. Na szczęście dla niej, w przeciwieństwie do Roberta, tak mocno rozwinięty narcyzm i megalomania nie były jej udziałem, więc potrafiła zadowalać się tym, co miała.

    Teraz wtopiła się w fotel, przymknęła na chwilę zapłakane oczy, a jej myśli wybiegły do ciotki Gizeli, starając się przywołać jej obraz. Jednak pomimo wszelkich starań Weronika z żalem stwierdziła, że nie może sobie przypomnieć nawet zarysu jej twarzy. Skłoniło ją to do refleksji, jak mało swojego czasu przeznaczała na relację z dalekimi krewnymi. A co z tymi bliskimi? Również z nimi kontakty nie miały imponującej częstotliwości. Kiedy Weronika uświadomiła sobie skalę tych zaniedbań, poczuła skruchę.

    – Wybacz mi, ciotko Gizelo, że cię nie odwiedzałam – wyszeptała czule.

    Jeszcze przez kilka minut, trwała w tym wewnętrznym błaganiu, po czym wstała z fotela i skierowała swoje kroki na piętro domu, prosto do garderoby, by wydobyć z niej czarny żakiet.

    Weronika uwielbiała czarny kolor, zawsze dostrzegała w nim pewien element tajemnicy i dostojeństwa. Energicznym ruchem ubrała żakiet na jedwabną niebieską bluzkę. Zbiegając po schodach i dopinając metalowy guzik, krzyknęła w stronę kuchni:

    – Kochanie, wyjeżdżam! Gdybym się spóźniła, to nie czekaj na mnie z kolacją!

    Ze stolika w holu zgarnęła kluczyki do samochodu i z trzaskiem zamknęła za sobą białe drewniane drzwi. Nigdy nie dbała o to, by delikatnie zamykać drzwi.

    Rubi obserwowała matkę z okna swojego pokoju. Jej uwadze nie umknęło też niebo pokryte płaszczem chmur, z których wciąż leciały krople deszczu. Obserwowanie nieba zawsze ją fascynowało. W tym czasie wielki land rover jej matki wyruszył spod domu, bezlitośnie rozgniatając kołami ułożone białe kamyczki. Duża żelazna brama automatyczna, posłuszna technice, zaczęła powoli się zamykać. Brak oleju w zawiasach powodował piskliwe skrzypienie. Gdy brama domknęła się do końca, Rubi przystąpiła do odrabiania lekcji. Naukę wiersza na pamięć, która była dla niej katorgą zadaną przez panią od angielskiego, zostawiła sobie na później. Dziewczyna miała w zwyczaju wszystko zaczynać od spraw najłatwiejszych, by przechodzić heroicznym skokiem do najtrudniejszych, a na końcu sięgać po wieniec chwały.

    Otworzyła swój laptop, żeby dokończyć referat, co było to w miarę łatwym i przyjemnym zadaniem, ponieważ geografia pasjonowała Rubi. Dziewczyna pisała o Wyspie Wielkanocnej. Ubiegłego lata właśnie tam spędzała dwumiesięczne wakacje, na jachcie ze swoim ojcem. Nie bała się podróżować, za to paradoksalnie bała się zostawać sama w domu. Puste pomieszczenia nie harmonizowały z jej żywiołowym charakterem.

    Pokój Rubi znajdował się na pierwszym piętrze. Jego ściany dziewczyna obkleiła krajobrazami prawie ze wszystkich kontynentów, przez co przypominał raczej biuro turystyczne niż sypialnię. Rubi nie miała w zwyczaju wieszać plakatów z twarzami piosenkarzy. Swoim koleżankom tłumaczyła, że nie chce podnosić wysoko poprzeczki westchnień do męskiego piękna. Była raczej otwarta na estetyczno-romantyczną niespodziankę, wystawiając swoje serce na strzałę Kupida. Powstrzymanie się od obklejania ścian postaciami celebrytów wyrażało jej młodzieńczy marsz wbrew prądowi. Niejeden widział w niej, pomimo młodego wieku, wzór autentyczności.

    Dom starców znajdował się na wsi, wśród zielonych, zalesionych pagórków, niecałą godzinę drogi samochodem z Londynu. Weronika nigdy jeszcze nie była w tych okolicach. Wjechała w bramę, która otworzyła się automatycznie, gdy tylko samochód się do niej zbliżył. Z powodu padającego deszczu Weronika zatrzymała auto tuż przed drzwiami wejściowymi.

    Budynek był kamienny, z wielkimi gotyckimi oknami i dębowymi drzwiami. W progu przywitała ją nieśmiała młoda siostra zakonna. Weronika nie rozpoznała, z jakiego zgromadzenia. Wszystko, co zakonne, wydawało jej się obce, jednak skrzywienie zawodowe dało znać o sobie i projektantka kątem oka zerknęła na solidnie skrojony i uszyty z delikatnej bawełny zakonny czarny habit. Z uznaniem pomyślała o szwaczce, która go przygotowała.

    Obie kobiety ruszyły szerokim korytarzem prowadzącym z holu głównego do gabinetu dyrektora. Bardzo stara parkietowa podłoga pachniała świeżą lawendową pastą, a niektóre klepki skrzypiały, przypominając Weronice podobną podłogę w domu jej babci. Na ścianach kinkiety zakończone żółtymi abażurami rzucały łagodne dla oczu światło. Weronika, krocząc korytarzem, dalej zerkała na zakonny habit młodej siostry i już widziała oczami wyobraźni, jak przerabia go na jesienną pelerynę. Tak w ciszy doszły do drzwi dyrektora. Młoda siostra zapukała i odeszła, skręcając w drugą część korytarza. Zza drzwi altowy kobiecy głos zaprosił do środka.

    Weronika nacisnęła mosiężną klamkę, chyba tak samo starą jak ten dom, pchnęła drzwi i znalazła się w gabinecie siostry dyrektor. Ta siedziała za biurkiem, trzymając w ręku dokumenty ciotki Gizeli. Okulary w metalowej oprawie niemal zsuwały się z nosa zakonnicy. Spod czarnego czepka wystawał kosmyk siwych włosów. Ten sam doskonale skrojony habit od razu przykuł uwagę projektantki. Siostra dyrektor skinęła ręką, wskazując na rzeźbione dębowe krzesło naprzeciwko siebie. Weronika, zmieszana obecnością siostry dyrektor, nieśmiało podeszła do niego i usiadła, zakładając, w swoim stylu, nogę na nogę.

    W biurze panowała cisza przerywana tykaniem wielkiego starego zegara, ustawionego w rogu gabinetu. Surowość wnętrza w stylu vintage nawet przypadła Weronice do gustu. Na główniej ścianie wisiał drewniany krzyż, a obok, na stoliku stała ikona przedstawiająca św. Michała Archanioła. Weronika zatrzymała na niej wzrok, wpatrując się w złoconą deskę i koślawe rysy twarzy świętego. Od trzech lat ona też pisała ikony i pierwsza jej praca przedstawiała właśnie św. Michała Archanioła. Ona i Rubi znały jego biblijną historię od starego księdza spotkanego w greckim kościele. Przez moment nawet zatrzymała się przy myśli, czy powiedzieć o tym siostrze dyrektor, aby przełamać pierwsze lody.

    Patrząc na siostrę dyrektor, czuła dziwne zmieszanie, co raczej nie było w jej stylu. Zawsze otoczona wielkimi osobistościami ze świata mody i modelkami nigdy nie czuła przed nikim skrępowania. Wyzbyła się tej słabości już dawno temu. Tutaj jednak była jakaś inna aura i pomimo przyjaznego uśmiechu siostry dyrektor Weronika czuła się jak na briefingu astronautów tuż przed startem w kosmos, o którym ona nie miała bladego pojęcia.

    – Dobrze, że pani przyjechała pani Weroniko – zakonnica przerwała ciszę. – Pani ciotka zostawiła nam wskazówki co do jej majątku i rzeczy osobistych.

    Weronika, przegryzając wargi, pokiwała głową. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła zażenowanie, że nigdy wcześniej się tu nie pojawiła, choć powinna. Żadne usprawiedliwienie nie wpisywałoby się jednak teraz w harmonię tego czasu i miejsca. Położyła swoją torebkę na dywanie, żeby dać sobie chwilę, po czym poczuła, że może już przemówić, bo stres gdzieś odpłynął. Weronika zawsze mówiła wyraźnie i powoli, z prawie nienaganną dykcją. Dystynkcja dorównywała jej elegancji.

    – Ciotka nie była moją bardzo bliską rodziną. Może jest ktoś bliższy... – Sięgnęła po zdjęcie ciotki leżące na biurku zakonnicy.

    – Tak, wiem – odpowiedziała siostra dyrektor.

    Weronika wpatrywała się przez chwilę w zdjęcie. Zrobiono je nie więcej niż trzy lata temu, co wywnioskowała po papierze. Jej pierścionek z diamentami błysnął na serdecznym palcu. Zakonnica zauważyła brak obrączki, a obserwując zadumę kobiety, dodała przekonującym tonem, o ile taki istnieje:

    – Jednak ciotka wyraźnie wskazała na panią.

    – Ach tak, rozumiem. A właściwie to niczego nie rozumiem – szczerze wyznała Weronika.

    – To nie jest aż tak mocno zawiłe. – Na twarzy siostry pojawił się łagodny uśmiech.

    Zakonnica wręczyła Weronice zalakowaną niebieską kopertę z czerwoną pieczęcią. Ta przez chwilę przypatrywała się tej pieczęci, która najwyraźniej była ręczną robotą ciotki. Wrażliwość estetyczna krewnej i jej troska o detale znalazły uznanie u pedantycznej projektantki.

    W milczeniu otworzyła kopertę, przełamując czerwony lak z charakterystycznym trzaskiem. Ze środka wyjęła dokumenty opatrzone wodnym znakiem. Rozpoznała je bardzo szybko, bo o posiadaniu właśnie takich papierów zawsze marzył jej były mąż. Weronika zaczęła je rozkładać osobno na biurko siostry dyrektor. Dokumenty, które znał każdy bankier, były akcjami spółek naftowych tych znanych i mniej znanych i co najdziwniejsze – zostały wystawione na okaziciela. Weronika w jednej chwili stała się bardzo zamożną kobietą. Spojrzała na siostrę dyrektor i wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć, że na to nie zasługuje. Zakonnica odpowiedziała spojrzeniem, jakby chciała przekazać z zawodową kompetencją: God bless you. Ta wszechprzenikająca szczerość ociepliła atmosferę.

    Po chwili milczenia siostra dyrektor z wrodzoną subtelnością dodała:

    – Jest jeszcze coś.

    – Jeszcze coś? Ale to chyba jakiś sen! – Zdumiona Weronika uniosła brwi.

    – Jest komoda, która należała do pani ciotki i należy ją zabrać.

    – Komoda? A po co mi ona? Mogę ją tu zostawić, na pewno wam się przyda.

    – Takie było życzenie pani ciotki, koperta i komoda należą do pani – nalegała siostra dyrektor, a jej głos brzmiał tak, jakby recytowała zapis z mojżeszowych kamiennych tablic.

    W tym momencie zapukała i weszła ta sama młoda siostra, która wcześniej przywitała Weronikę w drzwiach. W ręku trzymała owalną metalową tacę z zaparzoną herbatą w pięknym posrebrzanym imbryku. Na skinienie przełożonej postawiła ją na okrągłym stoliku i wyszła. Siostra dyrektor nalała herbatę do porcelanowych filiżanek i podała pierwszą z nich gościowi. Weronice nie uszły uwadze starannie wypastowane i wypolerowane czarne mokasyny zakonnicy. Szybko jednak przeniosła wzrok na niebieski kwiatek namalowany na porcelanie. Po pierwszym łyku gorącej earl gray poczuła, jakby wieki na niego czekała. Ten pierwszy łyk zawsze najbardziej jej smakował. Nie dając dłużej zakonnicy czekać odpowiedziała:

    – Ach tak, rozumiem. W takim razie dziś zabiorę komodę do mojego domu.

    Siostra dyrektor z zadowoleniem skinęła głową, również delektując się herbatą, po czym dodała:

    – Wyślemy pani zawiadomienie o terminie pogrzebu pani ciotki. Proszę się o nic nie martwić, nasz dom wszystko zorganizuje. Pani ciotka zadbała o każdy szczegół co do jej majątku i formy pogrzebu.

    – Bardzo dziękuję, bardzo siostrze dziękuję. Tak, na pewno przyjadę na pogrzeb... przyjedziemy z córką.

    Obie kobiety uścisnęły sobie dłonie na pożegnanie. Weronika zabrała kopertę, włożyła ją do torebki i wyszła z gabinetu. Szła tym samym korytarzem, ale z jakże odmienną finansową perspektywą. Dochodząc do połowy korytarza, poczuła, że jej ręce i nogi zaczynają drżeć. W holu, przy drzwiach wyjściowych stała już komoda ciotki Gizeli. Był to okazały mebel, z czasów króla Jerzego I, wykonany z drzewa orzechowego, składający się z trzech szuflad. Tuż obok komody oczekiwał na Weronikę rosły mężczyzna, konserwator tego domu. Kierowany grzecznością zaproponował Weronice pomoc we wstawieniu komody do samochodu. Ta chętnie przyjęła propozycję. Przy drzwiach przez chwilę mocowała się z zacinającym się czarnym parasolem.

    Przez całą powrotną drogę nie mogła uwierzyć w to, co się tego dnia wydarzyło. W jej głowie dyskretnie pojawiła się refleksja: „Ale co ciotka Gizela mogła wiedzieć o mnie? Nagle odziedziczyłam ogromną fortunę, dostając ją od osoby, której dobrze nie znała, nie odwiedzałam i nawet nie pamiętam wyglądu jej twarzy. Końcem tych rozważań była pragmatyczna myśl: „Och, tylko co ja zrobię z tą nieszczęsną komodą?. Tymczasem land rover wjeżdżał już na dziedziniec domu. Deszcz nie przestawał padać. Zaparkowała tuż przy garażu i poszła po podnośnik. Bez trudu wysunęła komodę z samochodu na podnośnik i przetransportowała niechciany mebel do garażu. Faktem było, że komoda ciotki Gizeli nie wpisywała się w estetyczne upodobania Weroniki. „Niech tu na razie zostanie, a później pomyślę, gdzie by ją

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1