Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Vardøger
Vardøger
Vardøger
Ebook193 pages2 hours

Vardøger

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Sasza jest spokojną, ciężko pracującą i racjonalnie myślącą dziewczyną. Nie wierzy w duchy ani inne nadprzyrodzone zjawiska. Po tragicznej śmierci rodziców i młodszego brata trafia pod skrzydła przyjaciół swojego ojca, którzy zapewniają jej zatrudnienie w rodzinnym interesie. Pewnego dnia autokar, którym wraca z wycieczki, trafia na blokadę powstałą w wyniku strasznego wypadku samochodowego. Jest on dziełem Łucji – opętanej dziewczyny, o czym Sasza początkowo nie ma pojęcia. Nie jest również świadoma faktu, że owa dziewczyna, próbując popełnić samobójstwo, tym samym zerwała więź ze swoim strażnikiem, demonem zwanym vardøgerem, który właśnie poszukuje nowego „domu”. Znajduje Saszę i ratuje jej życie, najpierw pokazując jej śmierć. Po powrocie Sasza spotyka w lokalu, w którym pracuje, grupę ludzi z tajemniczego zgromadzenia. Ich liderem jest Wiktor, który od razu zaczyna interesować się Saszą. Na jego drodze staje mu jednak Var, cyniczny i trudny do zniesienia demon, który wprowadza się do wciąż niczego nieświadomej Saszy i powoli zatraca swoją pierwotną naturę. Początkowo w jej spokojne dotąd życie wnosi tylko chaos i wynika z tego wiele nieporozumień, czasem nawet zabawnych, lecz wkrótce odkrywa przed nią świat, o którym nie miała pojęcia: niebezpieczny, okrutny i pełen tajemnic. Dziewczyna nie wie, że to poznanie będzie miało swoją cenę, którą przyjdzie jej zapłacić. Coraz bardziej pociągają ją mrok i zaświaty, a także sam demon. Oboje łączą swoje siły w walce ze złem i Wiktorem, który jednak okazuje się nie do końca jednoznaczną postacią. Jest to opowieść o poświęceniu, walce z demonami i odkrywaniu siebie. Przedstawia również obraz pierwszej miłości, która nie miała okazji rozkwitnąć i nieoczekiwanie przyniosła tylko cierpienie.



W przygotowaniu jest część druga opowieści, szerzej pokazująca zaświaty i to, jaką karę poniósł Var za poddanie się człowieczeństwu.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateApr 1, 2016
ISBN9788378596721
Vardøger

Related to Vardøger

Related ebooks

Reviews for Vardøger

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Vardøger - Grażyna Białas

    się…

    Rozdział I:

    Wprowadzenie

    Swąd spalin i bliżej nieokreślony metaliczny zapach wciskały się przez otwarte okna. Odgłos syren zlewał się z warkotem silników, tworząc przeraźliwy jazgot. Czy ten autobus nie może jechać trochę szybciej? Wiedziałam, że jestem spóźniona, ale to już była gruba przesada – pomyślałam, otwierając oczy, kiedy autokar nieoczekiwanie się zatrzymał. Niecierpliwiąc się, przykleiłam nos do szyby, chcąc zobaczyć cokolwiek, co działo się na przedzie.

    – To chyba jakiś wypadek. – Usłyszałam dobiegające zewsząd głosy pasażerów.

    Wstałam i wcisnęłam się pomiędzy siedzenia, zaglądając na drugą stronę. Migające światła policyjnych pojazdów i zjeżdżające się ambulanse uniemożliwiały jakiekolwiek rozeznanie w sytuacji. Ludzie wysiadali z samochodów, niektórzy nawet wymiotowali w przydrożnym rowie.

    Zauważyłam, jak ktoś z tyłu otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz. Długo się nie zastanawiając, poszłam w jego ślady, omal nie wpadając do rowu.

    Było jeszcze gorzej, niż myślałam. Za autokarem ciągnął się rząd pojazdów, którego koniec ginął gdzieś daleko na horyzoncie. Nie było szans na jakiekolwiek manewry, zwłaszcza na przedzie, gdzie umacniały się policyjne blokady. Wolnym krokiem zaczęłam iść w ich stronę, mijając po drodze opuszczone samochody. Przyglądałam się z daleka krzątaninie ratowników i policjantów, gdy nad moją głową nieoczekiwanie przeleciały dwa ratownicze śmigłowce.

    Kobiecy lament, płacz dzieci i podniesione męskie głosy były coraz wyraźniejsze…

    Kilkaset metrów przed blokadą zauważyłam w rowie siedzącą tyłem do drogi skuloną postać. Gdy podeszłam bliżej, okazało się, że była to dziewczyna, mniej więcej w moim wieku. Zsunęłam się po trawie, by przyjrzeć się jej bliżej. Szeptała coś pod nosem, drapiąc się po rękach i drżąc na całym ciele.

    – Hej, wszystko w porządku? – zapytałam, lustrując szybko tę dziwną istotę.

    – Nie ma, jestem wolna… wolna… już go nie ma, nie ma… – bełkotała.

    – Kogo nie ma? – spytałam, ponownie się nad nią pochylając.

    – Uciekaj stąd… nie słyszę go i nie czuję, ale on… nadal gdzieś tu jest… uciekaj… Sasza – wymamrotała, podnosząc głowę i wlepiając we mnie swój przerażony wzrok.

    – Skąd…? – urwałam, spoglądając w jej puste oczy.

    – Samochód… musisz uważać na czarny samochód… – wydusiła resztką sił, po czym przymknęła powieki, przewróciła się na bok i straciła przytomność.

    Czym prędzej wyskoczyłam z rowu w poszukiwaniu ratunku, ponieważ sama bałam się jej dotykać.

    – Hej! Pomocy! Ona zemdlała! – krzyczałam, machając rękoma w kierunku blokady, gdzie znajdowali się ratownicy.

    Nikt nie zareagował, więc ruszyłam biegiem w ich stronę. Gdy tam dotarłam, mijając po drodze grupę gapiów, jeden z ratowników w końcu zwrócił na mnie uwagę.

    – Pomóżcie, z tyłu leży dziewczyna, myślę, że jest z nią źle. Zemdlała i… – przerwałam, by zaczerpnąć tchu. – Wyglądała, jakby była ranna – dokończyłam, zginając się w pół, kiedy poczułam bolesne ukłucie w boku.

    – W porządku, po której stronie? – zapytał.

    – Po tej. – Wskazałam ręką na rów.

    – Z panią wszystko dobrze?

    – Tak, to tylko kolka – odpowiedziałam, z trudem prostując plecy.

    – Roman! – krzyknął tak głośno, że aż podskoczyłam.

    Kilka sekund później wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna przedarł się przez tłum i podbiegł do nas. Był cały spocony i miał ślady krwi na uniformie. Pomyślałam, że to trochę dziwne…

    – Co się dzieje? – zapytał zdyszany.

    – Być może mamy kolejną ofiarę, pospiesz się – rzucił tamten i ruszył we wskazanym przeze mnie kierunku.

    Roman posłał mi przelotne spojrzenie i truchtem podążył za kolegą. Obserwowałam, jak przeskakują przez rów i brzegiem pola biegną w stronę dziewczyny. Na drodze robiło się coraz tłoczniej, w całym tym zamieszaniu nawet nie zauważyłam, co tak naprawdę było przyczyną wypadku. Prawdę mówiąc, nawet nie chciałam tego oglądać, nagle zrobiło mi się słabo, a kłucie w boku nie ustępowało. Przeszłam na drugą stronę i oparłam się o najbliższe auto. Dziwne zawroty głowy i chłód, jaki poczułam, spowodowały, że nie byłam w stanie iść dalej. Rozgrzana blacha paliła mnie w plecy, a mimo to pot na moim czole wydawał się zamarzać.

    – Co u licha? – westchnęłam, wyobrażając sobie najgorsze.

    Obawiałam się, że zaatakował mnie jakiś nieznany wirus. Podniosłam dłoń do oczu, by przyjrzeć się palcom. Początkowo wszystko zdawało się być w porządku. Dotknęłam nadgarstka, puls także był w normie. Powoli weszłam między auta, chcąc przecisnąć się do autokaru i przy okazji upewnić się, czy z dziewczyną jest już lepiej. Położyłam dłoń na masce czarnego volvo przede mną i w tym momencie dotarło do mnie, że zaczyna dziać się coś bardzo dziwnego. Mimo że samochód stał pusty, poczułam drganie pod palcami i ledwo zauważalny ruch. Podniosłam głowę, kierując wzrok nieco wyżej, na ogromną ciężarówkę stojącą tuż za nim. W kabinie siedział tęgi mężczyzna, a jego głowa była wsparta na kierownicy.

    Pomyślałam, że to, co w tej chwili rejestrują moje oczy, jest nierealne i przechodzę jakieś halucynacje. Gorące powietrze drgało na krawędziach pojazdów, zdawało się gęstnieć, po czym szybko zmieniło się w szarą mgłę. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Kilkunastotonowe monstrum zbliżyło się z przeraźliwym rykiem, uderzając w tył samochodu przede mną. Stałam oniemiała, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Obserwowałam, jak tylna szyba volvo kruszy się niczym lód, a jej drobinki zaczynają unosić się w powietrzu, błyszcząc jak prawdziwe diamenty. Były bardzo blisko, prawie na wyciągnięcie ręki, jednak gdy tylko wysunęłam ją w ich stronę, jakaś siła pchnęła mnie powoli do tyłu, naciągając moje ciało jak sprężynę. Zniknęły syreny i cały harmider, jaki towarzyszył wypadkowi. Byłam tylko ja i to, co rozgrywało się przede mną. Jak na zwolnionym filmie, przy dźwiękach wyginającej się blachy wylądowałam plecami na masce samochodu, który stał za mną. Najpierw poczułam tępy ból na wysokości ud, następnie moja głowa nienaturalnie odchyliła się do tyłu, kiedy usłyszałam przeciągły chrzęst łamanych kości i odgłos rozrywanego materiału. Moje ciało automatycznie weszło w stan szoku. Pojawiły się drgawki, szczęki zacisnęły się jak imadło, kalecząc mój język, a płuca nie radziły sobie z ilością powietrza, jaką zaczęłam wciągać, wijąc się z bólu. Z mojej piersi wydobył się dziki, wręcz zwierzęcy skowyt, który zagłuszył wszystko wokół. Następnie odbił się echem, jakby zaczął żyć własnym życiem, przekształcając się w przeciągłe dudnienie, niczym dźwięk odtwarzany z taśmy puszczonej w zwolnionym tempie. Ostatkiem sił podniosłam ociężałą głowę i oczami pełnymi łez, które nie chciały ich opuścić, ujrzałam przed sobą falujący czarny płaszcz. Długa noga, obuta w ciężkie wysokie oficerki, tąpnęła na maskę samochodu, który zmiażdżył mi nogi. Auto wyraźnie ugięło się pod ciężarem tego, kto na nie wskoczył. Chciałam zaprotestować i krzyknąć, żeby przestał, lecz z mojego gardła wydobyły się tylko resztki jakiegoś gulgotu. Sylwetka mężczyzny była bardzo nietypowa, wyglądał niczym duch obleczony w odzienie, jego twarz wydawała się przeźroczysta i niewyraźna. Wykonał jakiś niezrozumiały ruch ręką, po czym uniósł ją wnętrzem do góry, rozpościerając palce. Zapomniałam o bólu i oddychaniu, kiedy drobinki szkła uniosły się z powrotem w powietrze, odbijając się od jego płaszcza. Moje włosy w jednej chwili nastroszyły się, a ciało znowu zaczęło wyginać się i drżeć. Wywracałam oczami, a nieprzyjemny smak soli w ustach i ból w szczęce doprowadzały mnie do mdłości. Mój kolejny krzyk brzmiał jak urywany bełkot, kiedy walczyłam z językiem wciskającym się samoistnie do gardła. Nieznany mi dotąd prąd przeszedł po nogach, dźwigając moje ciało z powrotem do pionu. Zanim uchyliłam powieki i zrozumiałam, co naprawdę się stało, było już po wszystkim. Wycie syren i dźwięki wypadku oraz głosy zgromadzonych wokół niego ludzi powróciły jakby z zaświatów…

    Ogłupiała potrząsnęłam głową, wciąż stojąc przed czarnym volvo, które w sekundę podziałało na mnie jak odbezpieczony granat. Spinając się w sobie, wyskoczyłam spomiędzy aut i wpadłam do rowu, niepewna swoich nóg. Podnosząc się na drżących ramionach, wbiłam wzrok w ciężarówkę, której kierowca albo zemdlał, albo dostał ataku serca. Chwilę potem jej silnik zaryczał, a maszyna z rozpędem uderzyła w volvo, ono zaś – w białe auto tuż przed nim. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam nawet zauważyć, jak jego tylna szyba pęka, a jej fragmenty rozsypują się dookoła. Klaksony aut odzywały się jeden po drugim, a ja wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w to widowisko, o mało nie tracąc zmysłów…

    Rozdział II:

    Mroczna biesiada

    Obudził mnie koszmar. Wciąż nie mogłam pozbierać się po tym, co mnie spotkało. Czy tak wygląda śmierć? A jeśli tak, to dlaczego wciąż żyję? Coś było bardzo nie w porządku, pomyślałam, odrzucając na bok kołdrę. Z pewnością nie byłam osobą, która wierzyła w duchy albo zjawiska paranormalne. Moje myślenie było raczej trzeźwe, więc tym bardziej to przeżywałam. Czułam wszystko, ból, zimno i nadchodzący koniec, ale najbardziej zastanawiał mnie mężczyzna. Skąd się tam wziął i dlaczego pokazał mi to wszystko? Kim był? Duchem? Śmiercią? Co oznaczały te halucynacje? Niestety, tak jak niespodziewanie się pojawił, tak też zniknął, dosłownie rozpływając się w powietrzu. Myślałam również o dziewczynie, której na szczęście nic poważnego się nie stało. Jej zachowanie jednak było bardzo dziwne, zwłaszcza kiedy wypowiedziała moje imię…

    * * *

    Lokal dudnił gwarem i mroczną instrumentalną muzyką, której nigdy wcześniej nie słyszałam.

    – Wyglądasz na zmęczoną, wszystko w porządku? – Usłyszałam za plecami głos Piotra.

    – Tak, nic mi nie jest, po prostu źle spałam, ale dam radę – odpowiedziałam, odwracając się i posyłając mu lekki uśmiech.

    – To świetnie, bo dzisiaj naprawdę mamy komplet. Jakaś szycha wpadła do nas ze swoimi znajomymi i wygląda na to, że coś świętują – oznajmił.

    – Co świętują? – zapytałam od niechcenia, zawiązując swój długi kopertowy fartuch.

    – Też chciałbym to wiedzieć – odparł tajemniczo i zniknął za drzwiami do baru.

    Piotr był współwłaścicielem lokalu, który prowadził wraz z ojcem. Byliśmy przyjaciółmi, drużyną na dobre i złe, nikt nikogo nie faworyzował. Piotr tak samo jak reszta ciężko pracował i dawał z siebie wszystko. Zawsze mogłam liczyć na jego pomoc, jednak ani mi w głowie było wtajemniczać go w swoją ostatnią wycieczkę. Szybko upięłam włosy i ostatni raz zerknęłam w lustro.

    – Dam radę – mruknęłam bez zbytniego przekonania.

    Nie kryjąc ciekawości, powiodłam wzrokiem po klubie. Na przedzie wszystko wyglądało jak zwykle, tylko w głębi przy złączonych stołach trwała jakaś impreza przypominająca stypę. Towarzystwo było mieszane, na oko jakieś dwadzieścia osób, z których każda ubrana była na czarno.

    – To jakaś stypa? – zagadnęłam Piotra, wskazując dyskretnie brodą w ich kierunku.

    – Pojęcia nie mam. Zadzwonili godzinę temu, pytając o wolne miejsca, a potem zwyczajnie się pojawili. Zapłacili ekstra i obiecali być grzeczni, więc chyba resztą nie musimy się przejmować – odpowiedział spokojnie, napełniając kolejny dwuipółlitrowy dzbanek piwa.

    – A te świeczki? Skąd je wziąłeś?

    – Sami przynieśli. – Uśmiechnął się pod nosem. – To do boju! – Pstryknął palcami, a następnie odwrócił się, by przyjąć następne zamówienie.

    – Jasne, szefie – odpowiedziałam cicho sama do siebie.

    Postawiłam dwa dzbanki na tacy i ruszyłam w stronę tajemniczego zgromadzenia. Początkowo nic się nie działo, szłam spokojnie do chwili, kiedy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.

    – Wygląda na ciężkie, pozwolisz, że zabiorę to od ciebie? – Usłyszałam głos, na którego dźwięk od razu zrobiłam w tył zwrot.

    Wysoki jak tyczka i przeraźliwie szczupły mężczyzna wpatrywał się we mnie z góry pytającym wzrokiem.

    – T…tak, bardzo proszę – zająknęłam się, podając mu tacę niczym nakręcana lalka.

    Złapał w dłonie dzbanki, a następnie wyminął mnie i oddalił się, zostawiając zbitą z tropu. Stałam tak przez chwilę oniemiała, zastanawiając się, dlaczego to zrobiłam. To była moja praca, mogłabym nawet żonglować pustymi szklankami, gdyby tego ode mnie oczekiwano, a ten facet podał w wątpliwość moje możliwości. Zmrużyłam oczy i nieco oburzona jego zachowaniem podążyłam za nim, by przyjąć resztę zamówienia.

    Wyglądali jak duchy. Wydawało się, że prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiają, tylko komunikują się za pomocą sobie tylko znanych gestów i krótkich zwrotów.

    – Przepraszam – zagadnęłam, czując się trochę jak intruz.

    Większość nie zareagowała, tylko pan uczynny i jakaś kobieta z dziwnym nakryciem głowy podnieśli na mnie wzrok.

    – Nie możesz tutaj wejść – powiedziała krótko, unosząc brwi.

    – Słucham? – zapytałam z niedowierzaniem, kiedy usłyszałam jej bzdurny zakaz.

    – Spójrz pod nogi – odezwał się kolejny głos, należący do osoby, która nawet nie raczyła zwrócić się w moją stronę.

    To nie żadna stypa – pomyślałam, przyglądając się grubej czerwonej linii na parkiecie wokół całego zgromadzenia. To jakaś nawiedzona sekta i nie było sensu wdawać się w dyskusję. Niech Piotr sam się nimi zajmie. Wzdrygnęłam się i zrobiłam mały krok do tyłu z zamiarem oddalenia się.

    – Nie, niech zostanie – odezwała się z głębi jakaś dziewczyna. – Jest w porządku, pomogła mi. Prawda, Saszo?

    Kiedy spojrzałam w jej kierunku, ledwo ją rozpoznałam. Była blada jak ściana, a jej włosy częściowo pokryły się siwizną. W ciężkim makijażu i czarnym ubraniu wyglądała, jakby szybko postarzała się co najmniej o dziesięć lat.

    – Cześć. Jak się trzymasz, wszystko w porządku? – zagaiłam, uważając żeby nie stanąć na tej ich śmiesznej granicy. Kto wie, co by się

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1