Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Z cieni i z krwi: Thriller
Z cieni i z krwi: Thriller
Z cieni i z krwi: Thriller
Ebook220 pages2 hours

Z cieni i z krwi: Thriller

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Il était un policier comme tant d'autres .....
Dans la forêt de Rambouillet on a trouvé un cadavre, des mains coupés et une phrase en latin.
LanguageJęzyk polski
Release dateAug 16, 2017
ISBN9782322081783
Z cieni i z krwi: Thriller
Author

Robert Jovanovic

34 ans, officier de police judiciaire en Ile de France, il écrit en mélangeant les faits réels avec son imagination. "Derrière tout homme marche son ombre" est son premier thriller.

Related to Z cieni i z krwi

Related ebooks

Reviews for Z cieni i z krwi

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Z cieni i z krwi - Robert Jovanovic

    Z cieni i z krwi

    Pages de titre

    Znak firmowy wydawcy

    Z cieni i z krwi

    Kryminał

    Tłumaczenie z francuskiego Christina Góraj Jovanovic

    Dedykuję tę książkę mamie,

    którzy zawsze wierzyła w moje pisanie.

    Tato, myślę o Tobie…

    ***

    *

    Lutecja, do podległych Wulkanów ! Uciekający Renault Megane o numerach 457DEB93 zbliża się do naszego sektora. Kierowca uciekł drogówce, aktualnie jest na A6 przy Porte d’Orléan kierunek południe. Potwierdzić odbiór !

    Jak to się stało, że ten apel zmienił radykalnie moje życie ? Prawdę mówiąc, sam się dziwię. Te kilka zdań skierowały mnie na drogę, którą uważałem za niedostępną. Z perspektywy czasu myślę, że w głębi duszy byłem gotowy. Łatwo jest zwodzić innych, ale trudno jest okłamywać siebie. Prosta jak struna droga życiowa, którą szedłem od urodzenia była gotowa się zerwać, zmieniając swój kierunek. Do tej pory siedziałem na niej okrakiem jak ekwilibrysta. Z jednej strony dobro, a z drugiej zło. Co zadecydowało ? Przeznaczenie ? Nie wiem. Wiem za to, że zerwałem z regułami naszego społeczeństwa, z praniem mózgu, jakim jest szkoła i normowane kontakty społeczne, z dominacją człowieka inteligentnego nad tym, który wierzy w swoje idee. Do tej pory byłem spektatorem walki między dwoma osobowościami mojej zranionej duszy. Niektórzy twierdzą, że każdy z nas jest zlepkiem osobowości, które w nim tkwią. Zgoda, ale czym jest osobowość ? Czy nie jest po prostu sumą uczynków i impulsów, które nami rządzą ? Jeśli tak, to wolny wybór nie istnieje. Nie ma wyboru. Faktycznie nasze życie jest konsekwencją naszych działań.

    * * *

    *

    — Tu Wulkan 21, potwierdzam odbiór !

    Tego dnia byłem szefem patrolu. Odpowiedzieć na ten apel czy nie ? W tym momencie nie podjąłem jeszcze decyzji. Patrice zerkał na mnie pytającym wzrokiem. Było w pół do szóstej rano, właśnie zaczęliśmy zmianę. Jak co sobotę, jechaliśmy w kierunku jednej z paryskich dyskotek na rutynową kontrolę zawartości alkoholu we krwi zabawowiczów. Alert radiowy dotarł do nas tuż przed skrzyżowaniem dwóch podparyskich autostrad, A6a i A6b. Zjazd na prawo i czekają nas monotonne testy alkomatem- wynik pozytywny, blokada samochodu, papierki procedur do wypełnienia. Na lewo, niewiadoma. Życie jest ciągiem wyborów więc czasem na rozdrożu, sprzeczności targają naszą duszą. Ni dobre ni złe lecz przeciwstawne. Zdecydowałem skręcić w lewo.

    — Lutecja, tu Wulkan 21, jedziemy w kierunku punktu kontroli drogówki. Sprawdzimy czy ucieka tą trasą. Odbiór !

    — Przyjąłem.

    Odstawiłem radio na bazę i spojrzałem na kolegę. Zabawny Marsylczyk mówił z mocnym akcentem. Był misiowaty, prostoduszny, pyskaty, ale niegroźny. Gdzieś na południu, żona i syn cierpliwie czekali na transfer służbowy ojca i męża, ale na razie nie było na to widoków. Pomimo czterdziestki na karku, Patrice pomieszkiwał w koszarach, z dala od rodziny.

    — Patrice, zapnij pas ! – przypomniałem mu zmieniając biegi.

    — Dobra, dobra, mam do ciebie zaufanie – odpowiedział i włączył syrenę.

    Odwróciłem głowę i ujrzałem jego głupawy uśmiech, który zwykle mnie rozśmieszał. Ale nie tu i nie teraz. Jako szef patrolu byłem nieprzejednany, gdy chodziło o bezpieczeństwo. Wpiłem wzrok w jego oczy dopóki nie zrozumiał i pomrukując pod nosem, zapiął pas. Przeniosłem spojrzenie na drogę i nacisnąłem lekko na gaz. Nocna burza dobiegała końca, zaczynała się nasza, pierwsza interwencja. Sunąc po autostradzie lubiłem obserwować uśpione miasta. Ich obraz zależał od pory roku, rozświetlone pejzaże kontrastowały z czernią nocy. Dobrze się tu czułem bladym świtem. Mały ruch, ograniczona widoczność wstającego dnia, no i ludzie inni niż w dzień. Czasami miałem wrażenie, że dwa światy żyły obok siebie, nie zdając sobie sprawy z koegzystencji. Świat nocy był szybki, nerwowy i pełen przemocy. Odpowiadał mi. Mimo połowy sierpnia zaczęło padać. Krople deszczu tańczyły w świetle ulicznych lamp. Monotonny odgłos wycieraczek, równomierny szmer opon i deszcz zlewały się jak w takt muzyki.

    — Wyspałeś się ? - zapytał Patrice rzucając epitetami pod adresem rzadkich kierowców, którzy zbyt wolno usuwali się z nam z drogi.

    — To była raczej drzemka - odpowiedziałem.

    Faktycznie, skończyliśmy zmianę wczoraj o dwudziestej trzeciej, by zacząć od nowa dziś o piątej rano. Patrice popatrzył na mnie z uśmiechem. Obaj należeliśmy do ideowców, którzy wstąpili w szeregi Republikańskiej Kompanii Bezpieczeństwa z powołania, chcąc służyć ludziom i być użytecznym społeczeństwu. Brak snu był normą w tym zawodzie.

    Zbliżaliśmy się do punktu kontroli na autostradzie. Jeszcze osiemset metrów i możemy się ustawiać na czatach. Podjechałem spokojnie do zatoczki ustawiając radiowóz prostopadle do ruchu, w oczekiwaniu na hipotetycznego zbiega. Motor był jeszcze ciepły, na masce mieniące się w świetle lamp krople deszczu zamieniały się w parę. Przez chwilę, z dziecięcą fascynacją śledziłem je, wznoszące się do nieba, i wyobrażałem sobie, że spadają gdzieś w innej formie życia. Wierzyłem jeszcze w piękno egzystencji. Zatrzymując radiowóz, zgasiłem światła i rozejrzałem się spokojnie dookoła. Czerń nocy przecinały reflektory pędzących aut. Ogrzewanie przestało działać, ale nie było zimno. Zmęczone brakiem snu oczy już nie piekły, znużenie gdzieś się ulotniło. Dłonie, w osmozie z kierownicą, przeczuwały nadchodzący wysiłek. Patrice milczał. Szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w ciemność jakby szukał w niej zbawienia. Czas wlókł się powoli. Pomimo wyczuwalnego napięcia, wątpiłem, że doczekamy się renówki. Jak zwykle, jeszcze jeden fałszywy alarm. Czasami sam siebie pytałem, po co ten cały wysiłek ? Odpowiedź była jednak oczywista i pochodziła prosto z serca. Chciałem zadać kłam tym, którzy mieli wyrobioną opinię o policji, nigdy was nie ma, kiedy trzeba. Jeszcze wierzyłem w to, co robiłem. Pogrążając się w myślach, zacząłem już przysypiać, kiedy krótki krzyk przywrócił mnie do rzeczywistości :

    — Jest ! - ryknął Patrice.

    Samochód ze zgaszonymi światłami śmignął przed nami. Tuż za nim, z wyjącą syreną przemknął radiowóz. Wytrzeszczyłem oczy, próbując dostosować wzrok do słabego oświetlenia autostrady. Czułem jak mój oddech przyśpiesza, a mięśnie napełniają się krwią. Cały organizm szykował się do walki. Włączyłem silnik i dodałem gazu. Opony zapiszczały i welon kurzu spod kół wzniósł się do góry. Cel był przed nami, zaczynało się polowanie.

    — Lutecja, Lutecja tu Wulkan 21, jesteśmy na ogonie uciekiniera ! – Patrice grzmiał do mikrofonu. Kierunek A6 na południe i…

    Nie zdążył dokończyć zdania. Radio zatoczyło łuk nad naszymi głowami, a on sam, jak worek kartofli, ciężko odbił się od bocznych drzwi. Nagły i gwałtowny skręt pierwszego radiowozu, zmusił mnie do karkołomnego manewru uniknięcia niewidzianej w ciemności przeszkody. Miałem nosa. Przedni pasażer uciekającego pojazdu ciskał przez okno masywne kule do petanki. Nabierając szybkości, kule jak zgrabne piłeczki odbijały się od asfaltu w poszukiwaniu przeszkody, które by je zatrzymały. Słyszałem jak ocierają się o asfalt, ale byłem tak skoncentrowany na jeździe, że nie odzywałem się słowem. Nagle Patrice wrzasnął pełnym wrogości głosem.

    — Skurwysyn ! Zabiję go !

    Odwróciłem głowę w jego stronę. W oczach Patrice’a, nabiegłych krwią, widziałem nienawiść. Kierowca Megana, podejmując nieobliczalne ryzyko, slalomował między zwykłymi użytkownikami autostrady. Samochód przeskakiwał z lewego pasa na nitkę interwencji, cudem wstrzeliwując się między przejeżdżające pojazdy. Uciekał.

    — Kurwa ! To wariat ! - wczepiłem się obiema rękami w kierownicę, podczas gdy prawa noga miażdżyła pedał gazu.

    Pościg się przedłużał. W miarę upływu czasu wątpiłem czy i jak uda nam się zatrzymac uciekiniera. Nagle, kilkaset metrów przed nami dostrzegłem dobrze mi znany kształt tylnych świateł. Bez pudła rozpoznałem Hondę 954CBR. Ten sam model co mój. Renówka zbliżała się do motoru z zawrotną szybkością. Miałem ochotę krzyczeć, by przestrzec motocyklistę, ale zdałem sobie sprawę z własnej niemocy. Motocyklista nie mógł mnie usłyszeć. Megan leciał po prawym pasie, pięćdziesiąt metrów za Hondą. Wyprzedzający lewą stroną autobus szkolny, jak ruchomy mur, uniemożliwiał skręt w lewo. Jedynym wyborem przy tej szybkości był pas interwencyjny. Kierowca Megana wykonał gwałtowny manewr w prawo, mocno przyśpieszył i wtedy w polu widzenia pojawiła się ciężarówka. Trzydzieści pięć ton, bez świateł, na awaryjnym postoju. W ułamku sekundy Megan zarzucił na lewo, unikając ciężarówki, ale nie zmieścił się w luce przed nadciągającą Hondą. Przednie koło motocykla w zderzeniu z tylnym zderzakiem renȯwki, wygięło się jakby ulepione z plasteliny. Widok był apokaliptyczny. Siła uderzenia wzniosła jednoślad w powietrze, katapultując pilota w stronę pobocza. Z tańczącej żałobnie nad asfaltem Hondy sypały się odpryski karoserii pokrywając szosę i pobocze. Przez moment miałem wrażenie, że powietrzne ewolucje straciły rytm. Pierwsze uderzenie w asfalt przywróciło nam poczucie rzeczywistości. CBR odbił się od jezdni, zawirował wokół poziomej osi i w huku metalu żłobiącego asfalt, kontynuował na bocznej flance ze sto metrów. Wieniec iskier wymykał się spod żelastwa dosięgając baku z paliwem. Chwilę później nastąpiła eksplozja. Motocyklista, opadł z łoskotem na szosę. Siłą bezwładu ciało potoczyło się kilkanaście metrów i znieruchomiało na skarpie po prawej stronie drogi. Jadący przed nami patrol zatrzymał się, żeby zająć się ofiarą. Przejechaliśmy obok z dużą szybkością. Patrice patrzył błędnym wzrokiem na leżącego bez ruchu mężczyznę. Od tej chwili byliśmy sami w pościgu za kierowcą umykającej renówki. Ten, jakby nic się nie wydarzyło kontynuował swój wariacki rajd. Było jasne, że mimo policji na karku nie miał zamiaru ani zwolnić ani stanąć. Nie było czasu na myślenie, moje zmysły wyostrzyły się w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. Poczułem skok adrenaliny kiedy spojrzałem na mego partnera.

    — Zgłupiał czy co ? Co on wyprawia ? – pomyślałem.

    Patrice, na kolanach na przednim siedzeniu, wierzgał nogami i pochylał się za tylną część mojego fotela.

    — Co ty robisz ? Zapnij pas, pośpiesz się do cholery !

    Nie mogąc spuścić szosy z oczu, nie widziałem dobrze co się dzieje.

    — Mam je – wysapał Patrice.

    Od dłuższej chwili, próbował podnieść radio zaklinowane pod moim siedzeniem. Wylądowało tam od kiedy gwałtownie skręciłem i było niewidoczne. Patrice nie mógł go dosięgnąć ze swojej pozycji. Wykręcając na wszystkie strony swe zbędne kilogramy, złapał je wreszcie i wbił się na nowo w siedzenie. Odgłos zapinanego pasa nieco mnie odprężył. Z włączonego radia dobiegały, wysyłane z centrali, komunikaty dotyczące pozycji zbiega. Patrice z uporem desperata próbował przekazać informacje o naszym położeniu, ale nadajnik odmawiał posłuszeństwa. Potrzebowaliśmy pomocy kolegów.

    W miarę oddalania się od stolicy, ruch rzedniał. Byliśmy prawie sami na autostradzie. Uciekający Megan wyprzedzał nas o sto metrów. Przy wyjeździe numer 5 w kierunku Longjumeau, kierowca renȯwki skręcił gwałtownie w estakadę licząc, że nie zdążymy wykonać podobnego manewru. W ułamku sekundy przyciskając do oporu hamulec, całą siłą mięśni przekręciłem kierownicę by uniknąć blokady. Pisk opon wypełnił nam uszy przeraźliwym dźwiękiem. Bagażnik radiowozu musnął barierę bezpieczeństwa, ale wyszliśmy z tego cało. Wyprostowałem trajektorię. Pościg trwał dalej. Jak długo damy radę ? Przez chwilę radio ucichło. Patrice wykorzystał ten moment, by wezwać pomoc.

    — Lutecja, Lutecja uciekinier zjechał z autostrady na wysokości Longjumeau.

    Apel został odebrany. Mieliśmy nadzieję, że posiłki nadejdą w najbliższym czasie. Było jasne, że w mieście będzie mu łatwiej nas zgubić. Trzeba będzie wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję, by go zatrzymać.

    * * *

    *

    Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Nie prezentowałem się zachęcająco. Widać było, że od kilku nocy źle spałem. Miałem worki pod oczami i wrażenie, że na mej twarzy trzydziestolatka pojawiły się zmarszczki. Otworzyłem kran i przemyłem twarz zimną wodą. Wiedziałem, jaki to był dzień w kalendarzu. Poniedziałek 24 stycznia 2011 roku. Dla mnie był to dzień przez duże D. Będę go pamiętał do końca życia.

    — Niech to się już skończy - pomyślałem. Raz na zawsze. Miałem dość niepewności co do mojej policyjnej kariery. Dzisiaj Krajowa Komisja Deontologiczna Policji miała zdecydować o moim losie, o moim ewentualnym powrocie do czynnej służby. Wytarłem twarz ręcznikiem i spojrzałem na rozłożony na podręcznym krześle czarny garnitur. Elegancki, odczyszczony, wyprasowany. Miałem nadzieję, że odzwierciedli stan mojej duszy w oczach członków komisji. Opierając się rękami o krawędź umywalki, odtwarzałem w pamięci ten grudniowy poranek, kiedy żandarmi wręczyli mi wezwanie. Miałem obowiązek stawić się w biurze na ulicy Henard numer 30 w Paryżu dnia 24 grudnia o godzinie 9. Nie musiałem sprawdzać, kto mnie wzywa. Każdy policjant znał adres Generalnej Inspekcji Czynnej Służby (GICS). Czekała mnie dyscyplinarka. Usłyszałem cichy szmer w pokoju, moja dziewczyna chlipała bezgłośnie. Tak jak i ja, wiedziała, że ryzykuję bardzo dużo. Podszedłem do krzesła, podniosłem garnitur i zacząłem sie ubierać. Kiedy zapinałem ostatni guzik śnieżnobiałej koszuli, moja ukochana weszła do łazienki. Ująłem jej twarz w dłonie, starając się osuszyć cieknące łzy. Patrząc mi prosto w twarz załzawionymi oczami, poprawiła węzeł krawata. Przytulając ją, patrzyłem w lustro. Prezentowałem się jednak nieźle pomimo podkrążonych oczu. Czarny garnitur dodawał mi powagi. Od wyjścia z aresztu GICS miesiąc temu, miałem ciągle problemy ze snem. Nocami rozmyślałem w kȯłko o pościgu, o moich przesłuchaniach i o postawieniu mnie w stan oskarżenia. Dzień i noc miałem przed oczami kraty celi aresztu, a skȯra dalej odczuwała chłód kamiennego kojca. Natrętnie powracało wspomnienie ścianki z pleksiglasu, która oddzielała mnie od świętujących klawiszy. Dlaczego zamknęli mnie właśnie z 24 na 25 grudnia ? Mogli przecież to zrobić każdego innego dnia. Wiedziałem jednak, że chcieli mnie zdestabilizować, by łatwiej potem zniszczyć. Kiedy o tym myślałem, dzika nienawiść wypełniała każdą komórkę mojego mózgu. Usłyszałem dzwonek do drzwi. Wyszedłem z łazienki i otworzyłem wiedząc, kim jest poranny gość. W drzwiach stał Bernard, przedstawiciel policyjnego związku zawodowego.

    — Cześć Cameron. Jestem trochę spóźniony. Jest duży ruch. Powinniśmy już jechać.

    Potwierdziłem skinieniem głowy.

    — Włączaj silnik, już idę.

    Poczułem rękę na biodrze. Odwróciłem się, wziąłem w ramiona moją ukochaną i pocałowałem z miłością. Kierując się w stronę drzwi sięgnąłem po broń, leżącą na komodzie przy wejściu. Z wprawą usadowiłem ją w podramiennym futerale z czarnej skȯry, prezencie od mego zmarłego ojca. Podchodząc do drzwi jeszcze raz spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Zmarszczyłem brwi. Byłem gotowy do walki. Bernard czekał na mnie w samochodzie patrząc przed siebie pustym wzrokiem. Usiadłem obok niego i samochód ruszył. W czasie jazdy nie wymieniliśmy ani słowa. Syndykalista przykleił się do kierownicy skupiając uwagę na asfalcie, a ja pochylając się w stronę okna podziwiałem defilujący pejzaż. Najpierw pola, potem sznury samochodȯw i wreszcie zabudowania. Byliśmy w Paryżu. Płynący nieubłaganie czas przybliżał moją klęskę. Wiedziałem, że nie ma już nic do wyjaśniania, nic do dodania. Byłem przekonany, że podjęli już decyzję. I znów wspomniałem tę szczególną noc, kiedy wszystko się zmieniło. Wróciłem myślami do bezsennych godzin. Towarzysząca mi moralna samotność miała swoją, dobrą stronę. Miałem czas, by zastanowić się nad swoim życiem i nad jego sensem. Po raz pierwszy odczułem tę prawdę, że człowiek rodzi się i umiera samotny. Cała reszta to błahostki. Miałem czas, by wyciągnąć praktyczne wnioski z moich refleksji. Samochód zwolnił wyrywając mnie z zadumy. Staliśmy przed barierką parkingu na ulicy Hénard. Dyżurny policjant podszedł od strony kierowcy, by spytać o powód naszej wizyty. Na widok wezwania, przepuścił nas bez słowa. Bernard zaparkował Forda na wprost wejścia, jak by chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Widziałem, że czuje się nieswojo. To nie był dobry znak. Najwidoczniej coś wiedział, ale nie chciał mi powiedzieć.

    — Jesteśmy na miejscu – stwierdził Bernard.

    Wróciłem do realu. Zarejestrowano nas w recepcji i skierowano do zachodniego skrzydła budynku. Pomieszczenie służące za

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1