Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Kryminał prywatny
Kryminał prywatny
Kryminał prywatny
Ebook305 pages9 hours

Kryminał prywatny

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Tymon Dantej, to pisarz, który nie może poradzić sobie z przeszłością, nie ogarnia teraźniejszości, a przyszłość dla niego nie istnieje. Jego kryminał prywatny rozpoczyna się, gdy ginie młoda kobieta. Nikt jej nie szuka, nikt o nią nie pyta. Dantejowi zamazuje się granica między jego własną twórczością literacką i wyobraźnią, a tym co prawdziwe. Tymon Dantej jest też niemal pewny, że to właśnie on sam jest winien śmierci młodej dziewczyny, której nie może pozbyć się z głowy — niestety wszystko pamięta jak przez mgłę. Nim całkowicie stoczy się na dno chce wyjaśnić tę ostatnią w życiu zagadkę.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateMar 16, 2018
ISBN9788365227690
Kryminał prywatny

Read more from Rafał Wałęka

Related to Kryminał prywatny

Related ebooks

Related categories

Reviews for Kryminał prywatny

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Kryminał prywatny - Rafał Wałęka

    żyć.

    O czym jest „Kryminał prywatny"?

    Tymon Dantej, główna postać książki, uważa się za pisarza, ale niezbyt uważa na to co robi czy mówi. Z większą łatwością tworzy sobie problemy niż bestsellery książkowe i pochłaniania stanowczo zbyt dużą ilość alkoholu. Dantej nie może poradzić sobie z przeszłością, nie ogarnia teraźniejszości, a przyszłość dla niego nie istnieje. Jego kryminał prywatny rozpoczyna się, gdy ginie młoda kobieta…

    Nikt jej nie szuka, nikt o nią nie pyta. Nie ma ciała, nie ma zbrodni? Jedyną osobą, która nie może pozbyć się świadomości śmierci tej kobiety, jest ten, który ją zabił…

    Dantejowi zamazuje się granica między jego własną twórczością literacką i wyobraźnią, a tym co prawdziwe. Tymon Dantej jest też niemal pewny, że to właśnie on sam jest winien śmierci młodej dziewczyny, której nie może pozbyć się z głowy — niestety wszystko pamięta jak przez mgłę. Nim całkowicie stoczy się na dno chce wyjaśnić tę ostatnią w życiu zagadkę. „Kryminał prywatny" to rzecz jasna kryminał, czasami mroczny, a innym razem mniej. Niniejsza książka jest psychologicznym labiryntem dla głównego bohatera, który prócz zakamarków własnego umysłu zwiedzi też Opole, Wrocław i Kuźnię Raciborską.

    „Ponoć życie jest jak pożar, czasami wystarczy iskra by piękny las zmienił się w mroczne pogorzelisko. Dla jednych będzie to koniec, dla innych katharsis i impuls dla czegoś nowego…".

    Od autora, część 1:

    Każdy morderca zabił kiedyś po raz pierwszy.

    Od tego jak zasmakowała mu śmierć, zależy jego dalszy apetyt.

    Oto moje pierwsze, teoretycznie najtrudniejsze, zdanie w powieści. Od tego się zaczyna, to fundament historii, więc ciężar na nim spoczywający jest ogromny. Niczym ładna sukienka, która przyciągnie wzrok, tak ów pierwsze zdanie wyzwala chęć brnięcia głębiej.

    Dla czytelnika musi być to miłość od pierwszego wejrzenia, która później powinna przerodzić się w związek z pisarzem. Randki, jako spotkania autorskie, pierwsze autografy, jak pierwsze pocałunki, wspólne zdjęcia zacieśniające więzi autora i fanów, jak złapanie za rękę, objęcie… dyskusje w mediach społecznościowych, jako kłótnie często oczyszczające związek, kolejne powieści niczym coraz bardziej intymne sam na sam pisarza i czytelnika, aż w końcu autor książki będzie chciał rodzić swoim fanom kolejne powieści, niczym żona mężowi dzieci. Tak, pisarz i jego czytelnicy są jak małżeństwo, owocne będzie tylko wtedy, gdy wzajemnie będą się szanować… Póki śmierć nas nie rozłączy? Jak łączą się pierwsze i ostatnie zdania tego wstępu, zrozumiesz, gdy ukończysz książkę:

    „Kryminał prywatny".

    Powodzenia i dziękuję, że czytasz!

    Rozdział 1: Nadeszła zima.

    Zima to niewdzięczna pora roku, tak mawia wielu z nas. Jest piękna, ale niełatwa, bywa wyzwaniem wartym wysiłku, niczym kobieta. Chcesz ją mieć i się nią cieszyć? Bądź gotów na trudności.

    Nienazwany mężczyzna uwielbiał czas, gdy śnieżny puch pokrywał ziemię niczym makijaż kobiece niedoskonałości. Biała kołdra, tuląca przyrodę do snu, byłaby niezłym polem do popisu, gdyby umiał malować. Nagrałby piosenkę o tym, jak chłód łączy ludzi, bo ciągnie wszystkich do jakiegoś źródła ciepła, gdyby tylko umiał śpiewać.

    Nienazwany mężczyzna z żalem opuszczał więc hotel w górach. Z przyklejonym, sztucznym uśmiechem oddał recepcjoniście klucze do pokoju numer 13.

    „Stereotypowa trzynastka? Pechem jest to, że muszę już wracać" — pomyślał Nienazwany.

    Przed budynkiem raz jeszcze omiótł wzrokiem piękny, pokryty śniegiem pejzaż. Nabrał przy tym w płuca świeżego, górskiego powietrza. Jakby miał już nie oddychać dopóki nie wróci tutaj na kolejny urlop. Samochód odpalił bez problemu, ale Nienazwany miał cichą nadzieję, że jakaś awaria zmusiłaby go do pozostania w tym miejscu chwilę dłużej. Musiał jednak jechać dalej. Myślał tak przez kolejne kilkanaście minut, nim pogodził się z myślą powrotu do świata rzeczywistego. Ciężko było mu skupić się na prowadzeniu auta, bo okoliczne piękno gór w zimowej szacie nie pozwalało o sobie zapomnieć. Czuł się z tym jak z dwiema pięknymi kobietami, które wołają go do łóżka, a on wie, jak byłoby im dobrze. Mimo to, musiał odmówić, pozostawić je samym sobie. Nienazwany mężczyzna wracał do jak najbardziej nazwanych już planów i wyzwań zawodowych. Kolejny korposzczur pozwalający na codzienne karmienie się trutką fałszu, by zdobyć kasę — tak o sobie mawiał. Czasami uznawał się za prostytutkę, która dawno już się sprzedała temu, kto dał najwięcej. Bez pieniędzy nie miałby jednak swojej X5, która sunęła teraz po górskich, zakręconych serpentynach w drodze powrotnej z urlopu w luksusowym hotelu wprost do bogato urządzonego apartamentu Nienazwanego mężczyzny w centrum Warszawy.

    Nie spoglądałby też na swój nowiutki zegarek, który sprezentował sobie na wycieczce. Mężczyzna patrzył na niego nie po to, by sprawdzić godzinę. Gratulował sobie bogactwa i sukcesu zawodowego.

    To koiło piekącą ranę tęsknoty za górskimi apartamentami. Jednocześnie ciągnęło go też w serce Warszawy. Znów będzie dyrektorem z władzą, ponownie dopnie milionową transakcję. Będzie chciał więcej, szybciej, mocniej, a kolejna zdobycz zawodowa posmakuje niczym najlepszy orgazm.

    Nienazwany mężczyzna docisnął pedał gazu, a X5 zaryczała donośnie niczym ogier, któremu jeździec kazał pędzić co sił. Chwila, w której postanowił przyśpieszyć, spowolniła go w sposób najgorszy, jaki mógł sobie wyobrazić. Nie wiadomo skąd, tuż przed autem Nienazwanego mężczyzny, pojawiła się Nienazwana kobieta. Ich spojrzenia spotkały się na jedną setną sekundy, która zdawała się trwać całe wieki. Po policzku kobiety spłynęła łza, na twarzy pojawił się nie strach, lecz pogodzenie z losem, a stopa prowadzącego samochód nie zdążyła przeskoczyć na pedał hamulca. Rozpędzony pojazd z całym impetem uderzył w kobietę. Nienazwany mężczyzna skręcił zbyt późno. Prócz niej staranował też stary, drewniany płot i wylądował na zamrożonym jeziorze. X5 zatrzymała się, ale pokonała zbyt wiele przeszkód by obyło się bez szkód w jej konstrukcji.

    Minęła dłuższa chwila, nim zdążył pogodzić się z potrąceniem młodej kobiety. Zaraz potem dotarło do niego, że jest na zamarzniętym jeziorze.

    Tafla lodu pod podwoziem powoli pękała, a samochód zaczął tonąć. Pełna uroku zima, która budziła w Nienazwanym mężczyźnie taki zachwyt, miała go pogrążyć. Jak wspominał na początku swojej, być może ostatniej podróży, piękna, ale też niebezpieczna…

    Gdy samochód tonął stopniowo pochłaniany przez zdradliwą zimę i jezioro, jej tymczasowego sprzymierzeńca, także chcącego zabić Nienazwanego, mężczyzna tak bardzo chciał przetrwać z nadzieją, że potrącona dziewczyna jednak przeżyła.

    Im dłużej siedział w tonącej pułapce, tym mniejsze szanse mieli oboje na wyjście cało z tej sytuacji. Bez strat się nie obędzie, można je jedynie ograniczyć. Ratunek dziewczyny zaś był też i jego własnym.

    Chwycił się złudnej nadziei, niczym tonący brzytwy. Jeśli Nienazwany teraz zginie, to śmierć dziewczyny też będzie pewna. Musi jej pomóc!

    Jednak drzwi auta były już zablokowane przez napierający z boków lód. Czarna X5 znalazła się pod wodą i miała stać się luksusową trumną korposzczura z Warszawy. Nienazwany mężczyzna — o ironio! — zdołał zachować zimną krew. Przypomniał sobie jeden z programów telewizyjnych, w którym jakiś facet próbował wydostać się z tonącego samochodu. Oczywiście miał asekurację nurków, był kaskaderem z doświadczeniem filmowym, a nie dyrektorem, dla którego największym wyczynem było cotygodniowe zwycięstwo w squasha podczas turniejów organizowanych przez firmę. Ale kto by chciał pokonać dyrektora i narażać się na jego gniew? Pominięcie przy awansie, zadra oddzielająca pracownika od premii uznaniowej…

    Wszystko to wydawało się teraz błahe, gdy Nienazwany mężczyzna miał anonimowo utonąć. Nie dość, że będą wyśmiewać jego śmierć w luksusowej X5, którą tak się chwalił, to będzie mordercą młodej kobiety. O ile kiedykolwiek znajdą i wydobędą jego ciało z tej lodowej trumny.

    Mężczyzna zebrał się w sobie. Uspokoił się, wziął głęboki oddech i skupił myśli. Starał się ignorować wodę, która wdzierała się powoli do auta. Siła naporu mogła nie pozwolić na otwarcie drzwi. Opcją było też wybicie szyby, ale nie pamiętał, ile ludzkie ciało może wytrzymać w lodowatej wodzie.

    Szok termiczny po opuszczeniu samochodu byłby niczym, w porównaniu z utopieniem się bez możliwości przebicia tafli lodu okrywającej zamarznięte jezioro. W umysł nienazwanego mężczyzny wkradła się też próżność. Auto spoczęłoby na dnie, ale jego ciało poniesione zostałoby czort wie gdzie, minęłyby dni nim zostałby znaleziony, a spuchnięte, być może podgryzione przez robale i ryby zwłoki pokazane zostałyby bliskim.

    „Jeśli mam umrzeć, to niech chociaż mają co pochować!" — pomyślał, ale zganił się rozumiejąc, że panika jest najgorszym, co może teraz zrobić.

    Przecież to jezioro, nie rzeka, więc określony obszar, a ciało z czasem wypłynie. Zwłoki i wstyd… Nienazwany mężczyzna musi się wydostać!

    Chwycił się więc nadziei niczym boi ratunkowej. Widział, że jedynym wyjściem jest tył samochodu. Wgramolił się na tylne siedzenie znajdującego się już niemal w całkowitym pionie auta i spróbował otworzyć bagażnik. Spóźnił się, lód zablokował ostatnią drogę ucieczki. Nienazwany mężczyzna mający stać się wkrótce nienazwanym trupem, nie porzucił jednak woli walki.

    Z wielkim trudem odkręcił zagłówek siedzenia kierowcy i metalową częścią uderzał z impetem w szybę bagażnika. Gdy nienazwany mężczyzna zobaczył pierwsze rysy i pęknięcia, na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Był silniejszy niż kiedykolwiek. Walił coraz mocniej i mocniej, aż w końcu szyba pękła, a on mógł się wdrapać na zewnątrz, do wolności i życia. Udało się! Znalazł się poza samochodem, które właśnie zanurzyło się całkowicie. To jednak nie koniec.

    Mężczyzna wiedział, że póki znajduje się na jeziorze nie jest bezpieczny. Bał się wstać, by nie załamał się pod nim lód. Czołgał się więc powoli, zostawiając na śniegu krwawe ślady. Skaleczył się szkłem, gdy wychodził z auta, ale te rany były niczym wobec wyrwania się z objęć śmierci.

    Po chwili poczuł, że jest już na stałym lądzie, a jezioro i zima pozostawią w nim traumę do końca życia. W końcu wstał i przypomniał sobie o potrąconej kobiecie. Zobaczył ją leżącą kilkanaście metrów dalej. Nie ruszała się. To był zły znak.

    Nienazwany mężczyzna przestał wierzyć, że przeżyła. Minie jeszcze chwila, gdy pojawią się myśli o konsekwencjach jego nieuwagi podczas szybkiej jazdy.

    Nie miał przy sobie telefonu, a wokół rozciągał się tylko las, jezioro i ona, martwa kobieta mająca zrujnować jego poukładane, luksusowe życie.

    Wtem mężczyzna zauważył w oddali chatkę, w której zapaliło się właśnie światło. Mężczyzna nie zauważył jej wcześniej, ale był to najpewniej jedyny budynek w okolicy.

    Nienazwanym mężczyzną zawładnęły mroczne myśli, a wyobraźnia podsuwała egoistyczne rozwiązania.

    „Wrzucić ciało kobiety do jeziora, znajdą ją dopiero jesienią, razem z autem. Nie, przecież natrafią na dokumenty. Jeszcze rejestracja, ale zdążę zniknąć. Zgłoszę kradzież? Mam dość pieniędzy, by wyjechać za granicę, może zniknę bez śladu. Jak ten czyn w moim sumieniu…".

    Nienazwany mężczyzna nie zapomniał o szczególe, jakim jest ten ktoś, kto zapalił światło w pobliskiej chatce. Potencjalna pomoc w zawiadomieniu policji czy niewygodny świadek, którego trzeba usunąć? Dzwonił już gdzieś, czy można od niego zadzwonić?

    Kołowrotek myśli szalał w głowie nienazwanego mężczyzny, a śmierć niczym chomik napędzała ten mroczny mechanizm. Nienazwany spojrzał na złamane ogrodzenie i wziął jeden z wielkich gwoździ. Schował go do kieszeni, by za chwilę ruszyć w kierunku chatki. Na spotkanie z jej mieszkańcem…

    Rozdział 2: Mroki i uroki.

    „…Nienazwany spojrzał na złamane ogrodzenie i wziął jeden z wielkich gwoździ. Schował go do kieszeni. Za chwilę miał ruszyć w kierunku chatki i jej mieszkańca…" — mamrotał pod nosem Tymon Dantej uderzając palcami w klawiaturę laptopa. Puste, białe kartki nowej książki zapełniały się od rytmicznego tańca palców z weną pisarza, który mógł uznać pierwszy rozdział za ukończony.

    Zamiast satysfakcji z pierwszego kroku, poczuł jakby to on sam znalazł się na lodowym jeziorze. Nie był pewien, czy to jest to, co naprawdę chciał napisać. Mógł walczyć dalej, ale zamiast po kolejne pomysły, sięgnął po wypitą do połowy szklankę z piwem i dopił trunek do dna. Przełknął ślinę, czytając to, co napisał i zmarkotniały podrapał się po trzydniowym zaroście. Pokręcił głową z dezaprobatą wobec własnej twórczości. Przez moment bawił się pustą szklanką, by po chwili zadumy wcisnąć klawisz delete. Trzymał go dopóki cały pierwszy rozdział nienazwanej książki zniknął na cmentarzysku niewydanych treści. Dantej miał dość. Uznał, że czas powrócić do świata żywych, przynajmniej na chwilę, nim umarli znów go przywołają.

    Odsuwał roletę, mrużąc oczy przed słońcem. Szło mu to opornie, niczym pisanie, jakby cały świat uznał, że Tymon Dantej pisarzem był, a niekoniecznie jeszcze jest. Gdy już przywyknął do światła, spojrzał przez okno na ulicę Krakowską. Miała swój urok, a co ważniejsze, zawsze kręcili się tam jacyś ludzie do podglądania. Można było się na nich skupić, więc oderwać od innych myśli albo coś podpatrzeć. Kiedyś Tymon miał widok na najlepszy kebab w Opolu. Choć początkowo zapach i dziwne melodie strasznie go irytowały, przywyknął i rozsmakował się w specjałach tureckiej kuchni. Szczególnie upodobał sobie świeże mięso wołowe i Ayran, czyli coś w rodzaju kefiru, ale bardziej słonego. Pod knajpką gromadzili się ludzie różnej maści, wszystkich łączył głód. Sprzyjała temu lokalizacja niedaleko dworca PKP i Hotelu Merkury. Oczywiście pobliski lokal z kebabem nie był wiecznie Ayranem i mięsem płynącą krainą. Bywały noce, gdy ulica Krakowska zmieniała się w pole bitwy. Krewki właściciel o imieniu Emra do największych nie należał, ale jego sławna maczeta już tak. Szczególnie chętnie wyciągał ją, gdy pojawiali się „obrońcy polskiej gospodarki. Tak Dantej nazywał grupę kilku łysych gości w dresach, którzy kiedyś wiele razy próbowali — w ich mniemaniu — walczyć o Opole i jego etniczno-gospodarczą czystość. Bywała policja, bywały sprzeczki wewnętrzne, a nawet bójka kibiców Odry Opole z zabłąkanymi sympatykami ze Śląska Wrocław. Mimo wszystko, Kebab „Birsen na Krakowskiej trzymał się, jak bokser biorący na siebie ciosy i wciąż tańczył na gastronomicznym ringu Opola.

    Pewnego razu Dantej wyjechał — w jego mniemaniu — służbowo, do Berlina. Gdy powrócił, knajpy „Birsen i Emry już nie było. Wokół tejże pary wyrosło wiele różnych historii. Gazety rozpisywały się o zazdrosnym kochanku, który nakrył Emrę z jego dziewczyną i nieoficjalnie, zamiast nasłać kilku „łysych, wybrał wyjście skuteczniejsze. Nasłał Sanepid, który oczywiście znalazł coś, co pozwoliło na zamknięcie lokalu. Ludzie mówili, że to zazdrośni właściciele innych kebabów w Opolu zmówili się, by usunąć konkurencję, która niczym tama zatrzymywała przybyłych do Opola gości. Po prostu nie docierali do budek na rynku, skoro tuż od PKP kusił ich niepowtarzalny zapach. Historii było mnóstwo, a Dantej ochoczo ich wysłuchiwał, obiecując sobie, że kiedyś przeprowadzi własne śledztwo. Nie mógł pozbyć się dziwnego uczucia, jakby to on sam był strażnikiem tej knajpy i biednego Emry. Jak długo Tymon był w pobliżu „Birsen", lokal trwał, ale gdy tylko wyjechał, kebab na Krakowskiej został pożarty przez ekonomicznego smoka lub gastronomiczną mafię. Tak czy owak, Tymon nigdy nie dzwonił na policję, nie wychodził też uspokoić krewkiego Emry, który niczym Pan Wołodyjowski wychodził z szabelką na agresorów. Dantej nie poznał też bliżej tegoż gastronomicznego sułtana ani żadnego ze zirytowanych jego gości.

    Jedynie wszystko obserwował i spisywał w głowie. Zawsze tak robi, gdy czuje natłok myśli. Teraz pozostało mu tępo gapić się w jakiś lumpeks, który stanął w miejsce knajpy „Birsen".

    Prostota chwilowo ogłupiała Danteja, na swój sposób go uspokaja. Ciuchoraj więc stoi, kebaba na ulicy Krakowskiej nie ma, ale jedno się nie zmieniło. Wciąż kręcili się tu ludzie, choć „obrońców polskiej gospodarki" z misją nie widywano. Może przyjdą, gdy do sprzedaży wejdą szaliki? Gdyby Remigiusz Mróz pisał o kibicach, ileż by tego sprzedał przy okazji promocji książki?

    Wraz z ostatnią myślą Tymon się zmitygował. Idiotyzmem byłoby generalizować chuliganów z kibicami, choć obu łączy jedno — walczą o to, w co wierzą. Ugryzieniem zazdrości była też myśl o Remigiuszu Mrozie, młodszym, sympatyczniejszym i płodnym pisarsko autorze, który tworzy trzydzieści książek rocznie. To chyba więcej treści, niż zażaleń więziennych…

    Dantej uznał, że zbyt długo gapi się w lumpeks. Jeszcze chwila, a jego myśli też staną się tanimi ciuszkami, których nikt nie chce nawet za półdarmo.

    „Co ja pieprzę? To już się stało" — pomyślał Tymon, którego książka miała być jak markowe ubrania, na które każdy oszczędza, a jak już kupi, chwali się tym bardziej niż rodzice dzieciakami na Facebooku.

    Zmęczony Dantej czuł, że wie, co chce napisać, ale jeszcze nie znalazł słów, by to opisać. Obawiał się, że ta książka może go pogrzebać. Dosłownie… Martwi znów go wzywają, ale Dantej nie miał ochoty na spotkanie z nimi. Bardzo chciałby kiedyś napisać komedię, romans, pozytywne dzieło, a nie smętny kryminał, w którym trup z depresją upija się w mieszkaniu na Krakowskiej. Opole to stolica polskiej piosenki, a nie stolica polskiego trupa! Tańczyć, śpiewać, pisać…

    Tymczasem Tymon sam nie wierzył, jak dziwne myśli pojawiają się w jego głowie. W niepoważnych sprawach zawsze szukał ucieczki od tych ważnych.

    — To już rok, gnojku. Pieprzony rok, a ty wciąż nie zrobiłeś nic. Jesteś tchórzem, ale nie uciekniesz od tego — mruczał pod nosem Dantej, aż gwizdanie czajnika przywołało go do porządku.

    Zrobił sobie kawę, ale ledwo zamoczył wargi w czarnej cieczy, a już musiał odstawić kubek. Spojrzał na zegarek i przeklął pod nosem. Był spóźniony! Czas szybko zostawić dumanie nad losem najlepszego kebaba w Opolu oraz tym dziwnym urokiem lumpeksów. Trzeba zdjąć kapcie i niewyprane spodenki, trzeba przeobrazić się w pełnego uroku Tymona Danteja, pisarza, a nie domowego żula, który więcej pije, a nie czyta.

    Gdy wychodził, na włączonym wciąż laptopie widniała tylko pusta biała kartka i tytuł: „Kryminał prywatny".

    Rozdział 3: Spotkanie z diabłem.

    Tymon po dziesięciu minutach szybkiego marszu dotarł do biblioteki na ulicy Piastowskiej. Po drodze pozwolił sobie nawet na luksus kupienia puszki coca-coli w kiosku. Czarna, wybitnie niezdrowa gazowana ciecz była jednym z jego uzależnień. Wielokrotnie ją odstawiał, podobnie jak papierosy, ale naprawdę bardziej mógł obejść się bez fajek, niż bez pobudzającego narkotyku w czerwonym aluminium. Ze stresu zawsze zasychało mu w ustach, więc taka dawka kofeiny przed spotkaniem dodawała mu pewności siebie. Kawy z niepewnych źródeł odmawiał, bo wiedział jak na układ wydalniczy działa czarna, źle przyrządzona lura.

    Stając naprzeciw wygłodniałych uszu swoich czytelników, nie miał ochoty karmić ich pytaniami o dostępność toalety i możliwość dłuższej lub krótszej przerwy. Tu nie chodziło o jego dobre wychowanie, ale sprzedaż najnowszej książki, która nie szła tak dobrze, by mógł zrażać czytelników swoją chamską osobą.

    — Jo Nesbo może sobie mówić, jak to mu się nie chce pisać, Mróz opowiadać o tym, jak pisze trzydzieści książek rocznie, a King… Stephen King mógłby narobić do wnętrza książki i wmówić ludziom, że to opętane gówno mordujące ludzi, a ci pobiegliby po to do księgarń i wykupiliby cały nakład — Dantej zaśmiał się pod nosem, wchodząc do sali głównej biblioteki, po czym przeprosił za spóźnienie, choć naprawdę miał to w dupie.

    — Wiecie państwo, wena wezwała, a to ważniejsze od wywołania przez księdza na ambonie — zażartował, ale pięć zgromadzonych osób jakoś dowcipu nie uchwyciło.

    Tymon rzucił okiem na przybyłych, którzy zajęli połowę przygotowanych krzeseł. Spokojnie zmieściłoby się ich dwa razy tyle, ale biblioteka chyba niezbyt wierzyła w Tymona Danteja pisarza i jego nową książkę. Chyba jedynym argumentem za tym, by zaprosić go tutaj na wieczór autorski był sam fakt jego dostępności w tym dniu. Remigiusz Mróz, pisarska gwiazda Opola i dumny syn tego miasta, przebywał na targach książki w Warszawie, a inni autorzy z pewnością odmówili. Dantej zlustrował siedzącą „piątkę wspaniałych".

    „Młoda blondynka, nieco tłuste, rozpuszczone włosy. Ciekawe, czy gówniara też taka rozpuszczona przez rodziców. W każdym bądź razie, nietłusta ta studentka. Jakby ją zrobić, byłaby niezła laska. Ale te znoszone czarne trampki...? Przyszła na bieżnię, czy do biblioteki? — myślał. Obok niej wiercił się piegowaty rudzielec w okularach, niewiele starszy od niej. Natura zrobiła mu psikusa, mogła dać inną płeć albo inny kolor włosów, bo z rudych facetów się śmieją, a do rudych lasek się uśmiechają. Samce latają za nimi, jak Reksio za szynką. „Z pewnością leci na tę blond studenteczkę, ale plus za moją książkę w rękach. Czytał czy kupił po drodze, uznając, że każdy będzie ją miał? Kurde, na pięć osób na sali ma ją tylko on. No i ta czterdziecha w rogu. Stara panna? Obok jakiś wąsacz, gada do niej, a ta co chwilę go ucisza. Ewidentnie jej mąż. Wymieniłem cztery osoby z pięciu. Nie, no, kurde, ta piąta to bibliotekarka. Dość elegancka, siwe włosy w kok, nieco sztywna. Patrzy na mnie z rezerwą. Brak jej dobrego grzmocenia, ale na pewno nie brak jej wiedzy o książkach. Cholera, jestem w dupie czarniejszej niż coca-cola. Sam nie wziąłem własnej książki!. Wszystkie te myśli przeleciały w jednym momencie, gdy Tymon siadał na fotelu. Czuł też, że lada moment zacznie się pocić.

    Z opresji uratował go Jarosław, przyjaciel, agent stylizujący się nieco na Bonda, choć ewidentnie nie takim agentem był i nie ten poziom uroku prezentował.

    Jarek Wilk był starszą wersją rudzielca w okularach z drugiego rzędu, ale mimo braków urodowych potrafił być całkiem skuteczny. Wręczył Dantejowi egzemplarz „Owcy w skórze wilka" i przywitał gości, przedstawiając zaproszonego pisarza. Odezwały się nieśmiałe brawa, a młoda blondynka z widowni podeszła nieśmiało witając się z Dantejem.

    „Ta studenteczka będzie prowadzić spotkanie? Przynajmniej na jej tle wypadnę na pewnego siebie. Nie powinna mnie zagiąć, ale podstawą będzie nieurażanie jej jakichkolwiek uczuć. Jeśli łatwo ją emocjonalnie uszkodzić, to będzie jak spacer po polu minowym" — Tymon układał w głowie strategię wywiadu, co oczywiście robił na ostatnią chwilę.

    — Nazywam się Katarzyna Klim i będę prowadziła to spotkanie autorskie — blondynka przemówiła do publiczności już nieco śmielej.

    „Chyba rozdziewicza swoje

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1