Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Ania ma kota.
Ania ma kota.
Ania ma kota.
Ebook147 pages1 hour

Ania ma kota.

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Mam na imię Sam i mieszkam w starej kamienicy w centrum miasta. Razem z moją nieco neurotyczną współlokatorką Anką wiedziemy spokojne życie. Do czasu. Pewnego dnia moja przyjaciółka otrzymuje list, który zmusza ją do wyrwania się z wygodnego kokonu codzienności i przeżycia przygody.

LanguageJęzyk polski
PublisherJoanna Mis
Release dateMay 31, 2018
ISBN9780463763643
Ania ma kota.

Related to Ania ma kota.

Related ebooks

Reviews for Ania ma kota.

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Ania ma kota. - Joanna Mis

    Ania ma kota.

    Joanna Miś

    Smashwords Edition

    Copyright 2018 Joanna Miś

    Editing: Korekto.pl

    Language: Polish

    1

    Znacie to uczucie gorąca w letni, czerwcowy dzień? Nie, nie. Nie mam na myśli tego uroczego dnia, kiedy na samą myśl robi ci się przyjemnie i ciepło. Nie chodzi mi też o taki dzień, kiedy siedzisz na kocyku, opalasz się z nosem w lekturze, z gorącym romansem w tle, a letni wietrzyk rozkosznie smyra cię po grzbiecie. Dzień jak dzisiaj raczej przypomina przedsionek piekieł. Typowy, koszmarnie upalny dzień w nagrzanym do czerwoności mieście, gdzie żar leje się nie tylko z nieba, ale także odbija od murów, witryn sklepowych, samochodów i asfaltów. Nie ma czym oddychać. Tylko odrobinę chłodniejsze powietrze w cieniu budynku przynosi pozorną, chwilową ulgę. Masz wrażenie, że zaraz cały świat rozpuści się w jedną wielką, gęstą maź. Powietrze jest tak gęste, że czujesz się, jakbyś właśnie zażywał kąpieli w zupie krem. Nie myślisz. Do głosu dochodzą pierwotne instynkty. Dzisiaj walczysz o przetrwanie. Co prawda większość rozumnych zwierząt zdążyła znaleźć sobie chłodną kryjówkę, ale nie, nie ludzie. Ci są dzielni do końca! Wraz z innymi nieszczęśnikami próbujesz więc z heroicznym poświęceniem zachować pozory normalności. Jak co dzień właśnie wracasz z pracy, robisz drobne zakupy, czy wstępujesz na pocztę. Wszystko idzie opornie. Twoje ruchy są nieskoordynowane i niezgrabne. Próbujesz skupić myśli, przyspieszyć kroku. Wszystko na nic. Ludzkie ciało nie jest przystosowane do takich temperatur. Ubranie i włosy lepią ci się do skóry. Marzysz o zimnym prysznicu. Patrzysz błędnym wzrokiem po twarzach przechodniów, którzy raz po raz potykają się o siebie, przebąkując niezdarne „przepraszam". Gorzej mają tylko ci, którzy właśnie tłoczą się ciasno w miejskim autobusie. Jeśli akurat jesteś tym, którego dzisiaj omija ta wątpliwa przyjemność, widzisz jedynie, jak w oknach ich powykrzywiane od bólu istnienia twarze kreślą żywy obraz Muncha. Pocieszasz się w duchu, że nie bierzesz udziału w tym spektaklu.

    Ja osobiście zostaję w takie dni w domu i bezpiecznie, z pozycji parapetu, przyglądam się innym. Stara kamienica z grubych murów w centrum miasta nawet w dni takie jak dzisiaj daje całkiem przyjemne uczucie chłodku. Jest też znakomitym punktem obserwacyjnym. W sam raz na ruchliwą ulicę koło dworca kolejowego i głównego przystanku miejskiej komunikacji. W dole sklepy i kawiarenki. Drugie piętro daje wspaniałą perspektywę - patrzenia na wszystko z góry. Lubię spoglądać na przyrodę ożywioną. Dzielne kępki trawy wyrastające między płytami chodnikowymi w myśl zasady: „nigdy się nie poddawaj", czy miejskie gołębie i wróble zacięcie walczące o każdy okruszek chleba. Psy na smyczy grzecznie kroczące koło swojego właściciela lub te, które nie mogą pojąć w swojej naiwności, że nie są wolne i z całych sił rwą się do przodu, podduszając się obrożą. Jednak zdecydowanie najwięcej satysfakcji daje mi obserwowanie ludzi. Te stworzenia nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Ludzie, jak żaden inny gatunek, tak bardzo się starają i tak bardzo próbują, i tak bardzo sami nie wiedzą, co właściwie chcieliby tym osiągnąć. Na przykład w taki dzień jak dzisiaj. Nie mogliby po prostu odpuścić? Kierując się zdrowym rozsądkiem, zaszyć się w cieniu domu i raczyć się chłodnymi napojami? Gdzie oni wszyscy idą z takim zacięciem? Ludzie, odchodząc od swojej pierwotnej natury, prawie zupełnie zatracili swój naturalny instynkt, nie mówiąc już o zębach, futrze i pazurach. Biedactwa. Zagubieni i nieporadni. To wprost niewiarygodne, jak często zdarza im się postępować głupio i nieracjonalnie. Tak, tak wiem, nie można im odmówić dobrych chęci. Tylko dlaczego wzniosłym celom i pięknym ideom tak często towarzyszy bezsensowne zachowanie? Pomijam już wojny w imię pokoju! Ale czy nie jest zabawne, że nie potrafią zrozumieć samych siebie, a podejmują próby poznania wszechświata? Potrafią wylecieć w kosmos z wątpliwej jakości sprzętem, kierowani chęcią poznania odległych cywilizacji, a wstydzą się zagadać do sąsiada? Biorą pod opiekę młode innych gatunków, a często nie potrafią wychować własnych? Gatunek pełen sprzeczności i chyba niestety skazany na wymarcie! Warto więc obserwować, póki istnieje.

    Tak rozmyślając nad marnym ludzkim losem, dostrzegłem w tłumie maszerującą dumnie, z siatami wypchanymi zakupami, moją współlokatorkę, Ankę. No tak, oczywiście w jeansach i czarnych, sportowych butach. Tylko wprawny obserwator może zauważyć, jak z zazdrością spogląda na tych wszystkich ludzi, nieco bardziej przytomnych, którzy zdołali odrobinę lepiej dostosować się do dzisiejszej aury, ubierając zwiewne sukienki, sandałki, czy zwyczajne szorty.

    - No tak, lato znowu zaskoczyło Annę - mamrotała Anka pod nosem, przecierając pod gęstą grzywką mokre od potu czoło. - Skąd niby oni wszyscy wiedzieli, że dzisiaj będzie już lato?! Nawet ta metalówka w glanach ma na sobie zwiewną, czarną suknię, co prawda do kostek, ale jednak. A ja umieram w jeansach. Całkiem możliwe, że przywarły do mojej pupy już na stałe i nigdy ich już nie ściągnę. Czemu nie ubrałam czegoś lżejszego? - zrugała się w duchu. Problem w tym, że ona nie nosi innych ubrań, tylko jeansy, koszulka, wyciągnięty sweter. Łatwe, nierzucające się w oczy, zupełnie przeciętne. Zdecydowanie to nie jest dziewczyna, która zwraca na siebie uwagę strojem. Zdecydowanie nie! Anka rzuciła porozumiewawcze spojrzenie w stronę identycznie ubranej dziewczyny, idącej z naprzeciwka. - No tak, przeciętna studentka - pomyślała. - Tylko, że ja, ja nie jestem już studentem, po wczorajszej obronie oficjalnie jestem..., jestem..., no właśnie! Kim ja właściwie jestem…?! - zahuczało w głowie Anki i odbiło się echem po całym ciele. Po plecach przeszedł ją zimny dreszcz, co, zważywszy na panujący ukrop, mogłoby być całkiem miłym doświadczeniem, gdyby nie okoliczności. Tak oto w upalny, czerwcowy dzień, kiedy ludzie po prostu starają się bezrefleksyjnie przetrwać do wieczora, Annę dopadły problemy egzystencjalne. Ta przypadkowa wymiana spojrzeń z obcą dziewczyną obudziła niewinną myśl, która zapoczątkowała lawinę kolejnych. Bardziej natrętnych, podszytych lękiem i samonapędzających się. Całe to: „Co to teraz?, „a co, jeśli się nie uda?, „gdyby tylko poprzeplatane niebezpiecznymi „zawsze i „nigdy".

    - Przygotowanie do obrony - pomyślała. To pewnie wtedy przegapiła nadejście lata. Tak, na pewno to się stało, gdy pogrążona z nosem w książkach wkuwała na pamięć rodzaje nerwic i psychoz, diagnozując u siebie większość objawów, jak na studenta psychologii przystało. Ostatnio była bardzo zajęta i nie miała czasu dosłownie na nic.

    Cóż, trudno się z nią nie zgodzić. Mało było z nią kontaktu przez ostatnie parę tygodni. Bardzo powszechny, ludzki zabieg „Bycie zajętym. Przypuszczam, że ten „wynalazek musiał pojawić się na świecie w tym samym czasie co samoświadomość i lęk przed śmiercią. Przyznaję, że to całkiem chytre posunięcie. Niestety mało skuteczne na dłuższą metę. Nie oszukujmy się, w końcu na świecie nie ma aż tyle pracy, żeby wszyscy byli ciągle zajęci. Teraz pewnie część z was krzyczy głośno: „Ależ jest!, „Ja ciągle mam pełne ręce roboty!. No cóż, zapewniam cię, jesteś w błędzie. Owszem niektórzy w tej materii doszli do perfekcji i zapełniają swój kalendarz po brzegi spotkaniami i zadaniami, ale to tylko zręczny zabieg. Większość tych niecierpiących zwłoki zadań nie zmienia świata, nie jest nawet bardzo ważna z perspektywy czasu, ale daje pozorny spokój właścicielowi. Jak bardzo nieprawdziwe jest to przekonanie, dostrzegasz, kiedy dopadnięty chorobą zostajesz w łóżku na parę dni. Odpuszczasz. I co? Ze smutkiem stwierdzasz, że nic. Świat niewzruszony twoją chwilową niedyspozycją doskonale daje sobie radę. Przekładasz nieprzekładalne spotkania i wizyty. Ktoś robi coś za ciebie, ktoś inny stwierdza, że poradzi sobie sam. Niebo nie spada nikomu na głowę, a starożytni bogowie nie domagają się ofiar z ludzi za twoje nikczemne zaniechanie. Tak wiem. Świadomość tego nie jest niczym przyjemnym.

    Zazwyczaj w życiu każdego przychodzi taki czas, kiedy coś się kończy (studia, projekt w pracy, dzieci wyfruwają z gniazda) i ma się nagle czas na refleksję. To bardzo niebezpieczny moment. Właśnie wtedy pieczołowicie wypierane lęki dopadają nas z całą swoją mocą i zaczynamy się zastanawiać, jaki to wszystko ma sens. Generalnie masz wtedy kilka wyjść: szybko znaleźć sobie nowe, niecierpiące zwłoki, pilne, potrzebne na wczoraj zajęcie, zalać robaka albo stanąć na wysokości zadania, zmierzyć się z samym sobą i pozwolić dojść do głosu emocjom.

    Ponieważ Ance nic pilnego nie przyszło do głowy, a na drinka wydawało się jakoś za wcześnie, strach, kiełkujący od dawna na dnie jej duszy, zupełnie znienacka uderzył z pełną mocą. Anka próbowała się uspokoić. - Przecież nic się jeszcze nie stało - myślała gorączkowo. Tylko, że nie była pewna, co dalej. Mało tego. Nie tylko nie była pewna. Zupełnie nie miała pojęcia, co teraz z nią będzie. Do tej pory jej życie było w miarę stabilne. Szkoła, dobre liceum, studia. Semestr za semestrem, rok za rokiem. Grono przyjaciół, studencka praca na byle jakiej umowie, za to ze świetną atmosferą. Ania była pilna i sumienna, zawsze przygotowana, może niewybitnie uzdolniona, ale zdecydowanie w czołówce, z wysokimi ocenami, lubiana przez wykładowców i znajomych. Zresztą trudno się dziwić. Od zawsze była grzeczną dziewczynką i zawsze udawało jej się spełniać oczekiwania innych, odgadując je niemal bezbłędnie, zanim sam zainteresowany zdążył się o cokolwiek upomnieć. Był tylko jeden problem. Sama nie za bardzo wiedziała, czego chce, a że chwilowo nikt inny od niej niczego nie wymagał, w jej sercu pojawiła się próżnia, którą niemal natychmiast wypełniły niepewności. W głowie Ani rysował się scenariusz nieuchronnej przyszłości: „No tak, właściwie wszystko jest jasne. Kończysz studia. Idziesz do pracy. Kariera oczywiście, ale umiarkowana, nie żeby zaraz jakaś bizneswoman, bezwzględnie wspinająca się po szczeblach kariery. Babochłop, karierowiczka, to mało komu się podoba. Tak nie postępują grzeczne dziewczynki. Więc praca. Pełen etat. Chłopak, właściwie najlepiej od razu mąż. Singielki, wiecznie umawiające się na randki też są na cenzurowanym. Na studiach jeszcze ujdzie, „młoda jest, niech się wybawi, ale po trzeba się ustatkować. Mieszkanie, nieco większe, na kredyt do końca życia i oczywiście dziecko. Jedno za mało. Dwoje. Byle nie więcej, bo wiadomo, dziecioroby. Nie ma się czego bać. Zapewne tego oczekują od niej rodzice, znajomi, znajomi znajomych i nawet nieznajomi. Czy nie na tym polega dorosłość? Przeciętna dziewczyna z przeciętnym życiem. Był tylko jeden problem. Zupełnie nie umiała sobie tego wyobrazić. Lęk przed nieznanym ją paraliżował, a lekkie smyranie na dnie duszy niczym niegroźna, lecz natrętna mucha podpowiadało,

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1