Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Poezja polskiego renesansu
Poezja polskiego renesansu
Poezja polskiego renesansu
Ebook325 pages2 hours

Poezja polskiego renesansu

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

W renesansie polszczyzna rozwinęła się w mistrzowskie poetyckie formy Jana Kochanowskiego, Mikołaja Reja czy Szymona Szymonowica. Do dziś zachwyca różnorodność gatunków – błyskotliwe, żartobliwe i refleksyjne fraszki, podniosłe pieśni i psalmy czy opisujące proste życie sielanki. Godnym podziwu bogatym i kunsztownym językiem poruszane są rozmaite tematy – od lekkich, zabawnych czy wręcz rubasznych, przez obyczajowe, aż po tragicznie przejmujące.
LanguageJęzyk polski
PublisherKtoczyta.pl
Release dateJun 11, 2016
ISBN9788381614689
Poezja polskiego renesansu

Read more from Group Publication

Related to Poezja polskiego renesansu

Related ebooks

Related categories

Reviews for Poezja polskiego renesansu

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Poezja polskiego renesansu - Group publication

    Poezja polskiego renesansu

    Wybór

    Warszawa 2016

    Spis treści

    Biernat z Lublina

    W kożdej rzeczy końca patrzaj

    Praca bogactwa czyni

    W cnocie ślachectwo zależy

    Gdy się mocni mnożą, ludzi ubożą

    Bez prace nie będą kołacze

    Kto miłuje księgi, nie miewa teskności

    Wilk wełnisty – złodziej isty

    Jan Kochanowski

    Fraszki

    Pieśni. Księgi pierwsze

    Pieśni. Księgi wtóre

    Pieśń świętojańska o Sobótce

    Psałterz Dawidów

    Treny

    Mikołaj Rej

    Krótka rozprawa między trzema osobami, Panem, Wójtem a Plebanem

    Figliki

    Źwierzyniec

    Jan Smolik

    Pieśń I

    Pieśń II

    Pieśń VIII

    Pieśń IX

    Na fraszki

    Do fraszek

    Do Czytelnika

    Do miłości

    O Dorocie

    Epitaphium Rzymowi

    Przyjaciel

    O płeszce

    Szymon Szymonowic

    Sielanka I. Dafnis

    Sielanka II. Wesele

    Sielanka III. Silenus

    Sielanka IV. Kosarze

    Sielanka V. Baby

    Sielanka VI. Mopsus

    Sielanka VII. Alkon

    Sielanka VIII. Dziewka

    Sielanka IX. Kiermasz

    Sielanka X. Wierzby

    Sielanka XI. Ślub

    Sielanka XII. Kołacze

    Sielanka XIII. Zalotnicy

    Sielanka XIV. Pomarlica

    Sielanka XV. Czary

    Sielanka XVI. Orfeus

    Sielanka XVII. Pastuszy

    Sielanka XVIII. Żeńcy

    Sielanka XIX. Rocznica

    Sielanka XX. Epitalamium Heleny

    Poezja anonimowa

    Pieśń

    Janowi Kochanowskiemu na jego kompozycyje

    Pieśń o kole rycerskim

    Pieśń o tym ślachetnym trunku, który po łacinie zową aqua vite, a po polsku gorzałe wino

    Z pomocą Boga miłego

    Biernat z Lublina

    W kożdej rzeczy końca patrzaj

    Liszka z kozłem w jednej chwili

    Przyszli k’studni, aby pili;

    A chciwie się tam wpuścili,

    Występu nie opatrzyli.

    Potym zasię, gdy wen chcieli,

    A żadnych stopniów nie mieli,

    Zatroskał się kozieł ubogi,

    Spuścił uszy, trzasnął rogi.

    Liszka k’niemu przemówiła:

    „Jużem drogę wymyśliła,

    Jako już stąd wynidziewa,

    Jeśli sobie pomożewa:

    Wespni się na swoje nogi,

    Stań prosto, ściągnąwszy rogi,

    A ja się tak wyprowadzę;

    Potym o tobie poradzę".

    On uczynił, co mu radziła:

    Liszka po nim wyskoczyła

    A nad studnią przebiegała

    I z kozła się naśmiewała.

    Kozieł wołał: „Wszakeś ślubiła,

    Aby mię stąd wyzwoliła;

    Pomoży-ż mi, gdyś na świebodzie,

    Bych nie ostał w tej to wodzie!"

    Liszka rzekła: „Koźle miły!

    Rozumy cię omyliły,

    Których w swej brodzie mało masz,

    Chocia się w niej barzo kochasz.

    Abowiem, by ty był rozum miał,

    W studnią by był nie wstępował,

    Ażeby pierwej opatrzył,

    Kędy by zasię wyskoczył".

    Wszelki mądry, kto ma działo,

    Aby się mu mądrze zstało,

    Koniec przeźrzy, niż co poczniesz,

    A tak w szkodę nie upadniesz.

    Praca bogactwa czyni

    Winiarz jeden, bliski śmierci,

    Chcąc nauczyć swoje dzieci,

    Wszytkich sobie wezwać kazał,

    Za testament im powiedział

    Rzekąc: „Pieniądze, którem miał,

    Na winnicy-m je zakopał;

    Gdyć umrę, pilnie szukajcie,

    A co potrzeba, najdziecie".

    Oni, gdy tako mniemali,

    Wziąwszy motyki, kopali;

    Skarbu nigdziej nie tuczyli,

    Aż się potym domyślili.

    Bo winnicę rozkopawszy

    Wzięli z niej pożytek więtszy:

    Była ciem zawżdy rodniejsza,

    W dawaniu wina hojniejsza.

    A przeto kto chce bogaty być,

    Oplwawszy ręce, trzeba-ć robić!

    Orz rolą, kopaj korzenie,

    Nie troszcz się o dobre mienie.

    W cnocie ślachectwo zależy

    Ryś z liszką niegdy się gadał,

    Ślachectwem się jej przekładał:

    „Jakom ja cudnej rodziny,

    Ukazują me pstrociny".

    Liszka rzecze: „Barzo błądzisz,

    Iż się z skóry cudnym sądzisz;

    Bo gdy z ciebie sierść opłynie,

    Wszystko twe ślachectwo zginie.

    Jać-em tedy ślachetniejsza

    I więcej nad cię cudniejsza,

    Iż o cudną sierść mało dbam,

    W rozumie cudność pokładam".

    Nietrwałe-ć zwierzchnie okrasy,

    Wszystki się mienią za czasy;

    Aleć to prawie ślachetny,

    Który w sobie ma rozum cny.

    Gdy się mocni mnożą, ludzi ubożą

    Złodziej niegdy się ożeniał

    A sąsiadów k swadźbie wezwał,

    Którzy się tam weselili,

    Tańcowali, jedli, pili.

    Aż jeden mąż starszy rzecze:

    „Szalenie się weselicie:

    Wiele złego sam podziałał,

    A cóż, gdy będzie dzieci miał!

    Słońce niegdy toż działało,

    Iż się też ożenić chciało;

    Ziemia tę rzecz zrozumiała,

    Tego dopuścić nie chciała,

    Rzekąc: «Dosyć mam ciężkości,

    Cierpiąc twoje gorącości;

    Cóż, by drugich słońc narodził?

    Wszytko stworzenie by zgładził»".

    Źle ciem, gdzie się mocni mnożą,

    Bo ine wszytki ubożą:

    Nie patrzą dobra pospolitego,

    Jedno pożytku swojego.

    Bez prace nie będą kołacze

    Oracz, dawszy słuszne dary,

    Prosił nabożnie Cerery:

    „Taki mi – pry – jęczmień rości,

    By nie miał plew ani ości".

    Ceres łatwie dopuściła,

    By w tym jego wola była:

    Jęczmień się goły urodził,

    W żadnych plewach skryty nie był.

    Ptacy, gdy to ubaczyli,

    Łatwie wszytek wyłuskali.

    Oracz sam siebie winował,

    Iż bez prace bogat być chciał.

    Żądny trudności nie ma dbać,

    Kto chce spełna pożytki brać:

    Takoć na świecie zrządzono,

    Trudzą z pożytkiem złączono.

    Kto miłuje księgi, nie miewa teskności

    Rataj, mając pana swego

    Męża w czytaniu pilnego,

    Tam do jego książnice wszedł,

    Gdzie on zawżdy swe księgi czedł.

    A gdy go uźrzał samego

    Nad księgami leżącego,

    Jął ty słowa k’niemu mówić:

    „Jakoż możesz sam tuta zbyć?"

    On mu rzekł: „Nigdy ja nie sam,

    Zawżdy częstą biesiadę mam.

    Terazć-em oto sam został,

    Gdym ciebie przed sobą uźrzał".

    Którzy ciem siedzą z księgami,

    Nie mogą być nigdy sami,

    Aże kiedy w ciżbie siedzą:

    Tam dopiero sami będą.

    Wilk wełnisty – złodziej isty

    Wilk na się owczą skórę wdział

    I pokorną postawę miał;

    Takoż się miedzy owce wkradł,

    Tajemnie ich wiele pojadł.

    Potym więc pasterz obaczył,

    Zdrajcę w owczej skórze łuczył

    A natychmiast go uchwycił,

    Swej się szkody nad nim pomścił.

    Bowiem na drzewie wysokim

    Obiesił go na kaźń wszytkim,

    Aby nań drudzy patrzali,

    Jego się działa wystrzegali.

    Ludzie, kiedy to widzieli,

    Na dziw się wszyscy zbieżeli

    Pytając, przecz to udziałał,

    Iż tako owcę uwiązał.

    On im rzekł: „Łatwia przyczyna:

    Iż mi była barzo winna!

    Pasterzom ci owcą była,

    A wilcze skutki pełniła".

    Takież ci w Bożej owczarni

    Są wilcy szarzy i czarni;

    Wilczą sierść wełną przykryli,

    Aby tak rychlej zdradzili.

    Jan Kochanowski

    Fraszki

    Na swoje księgi

    Nie dbają moje papiery

    O przeważne bohatery;

    Nic u nich Mars, chocia srogi,

    I Achilles prędkonogi;

    Ale śmiechy, ale żarty

    Zwykły zbierać moje karty.

    Pieśni, tańce i biesiady

    Schadzają się do nich rady.

    Statek tych czasów nie płaci,

    Pracą człowiek próżno traci.

    Przy fraszkach mi wżdy naleją,

    A to wniwecz, co się śmieją.

    O żywocie ludzkim

    Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy,

    Fraszki to wszytko, cokolwiek czyniemy;

    Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy,

    Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.

    Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława,

    Wszystko to minie jako polna trawa;

    Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,

    Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom

    Z Anakreonta

    Ja chcę śpiewać krwawe boje,

    Łuki, strzały, miecze, zbroje;

    Moja lutnia – Kupidyna,

    Pięknej Afrodyty syna.

    Jużem był porwał bardony

    I nawiązał nowe strony;

    Jużem śpiewał Meryjona

    I prędkiego Sarpedona;

    Lutnia swym zwyczajem g’woli

    O miłości śpiewać woli.

    Bóg was żegnaj, krwawe boje,

    Nie lubią was strony moje.

    O Hannie

    Serce mi zbiegło, a nie wiem inaczej,

    Jedno do Hanny, tam bywa naraczej.

    Tom był zakazał, by nie przyjmowała

    W dom tego zbiega, owszem, wypychała.

    Pójdę go szukać, lecz się i sam boję

    Tam zostać. Wenus, powiedz radę swoję!

    Na starą

    Teraz by ze mną zygrywać się chciała,

    Kiedyś, niebogo, sobie podstarzała.

    Daj pokój, prze Bóg! Sama baczysz snadnie,

    Że nic po cierniu, kiedy róża spadnie.

    Z Anakreonta

    Próżno się mam odejmować,

    Widzę, że muszę miłować.

    Miłość mi dawno radziła,

    Lecz ja, jako prawy wiła,

    Nie chciałem słuchać jej rady,

    Aż nama przyszło do zwady.

    Bo sajdak z łukiem porwała,

    A mnie na rękę wyzwała.

    Ja też, jako Hektor zasię,

    Wziąwszy karacenę na się,

    Tarcz i szablę jako brzytwę,

    Stoczyłem z Miłością bitwę.

    Ona ku mnie ciągnie rogi,

    A ja co nadalej w nogi.

    A gdy wszytkich strzał pozbyła,

    Sama się w bełt obróciła

    I prosto mi w serce wpadła,

    A mnie zaraz moc odpadła.

    Próżno tedy noszę zbroję,

    Próżno za pawęzą stoję:

    Bo kto mię ma bić na górze,

    Kiedy nieprzyjaciel w skórze?

    Sen

    Uciekałem przez sen w nocy,

    Mając skrzydła ku pomocy,

    Lecz mię miłość poimała,

    Choć na nogach ołów miała.

    Hanno, co to znamionuje?

    Podobno mi praktykuje,

    Że ja, będąc uwikłany

    Tymi i owymi pany,

    Wszytkich inszych łatwie zbędę –

    Tobie służyć wiecznie będę.

    Raki

    Folgujmy paniom nie sobie, ma rada;

    Miłujmy wiernie nie jest w nich przysada.

    Godności trzeba nie za nic tu cnota,

    Miłości pragną nie pragną tu złota.

    Miłują z serca nie patrzają zdrady,

    Pilnują prawdy nie kłamają rady.

    Wiarę uprzejmą nie dar sobie ważą,

    W miarę nie nazbyt ciągnąć rzemień każą.

    Wiecznie wam służę nie służę na chwilę,

    Bezpiecznie wierzcie nierad ja omylę.

    Na nabożną

    Jesli nie grzeszysz, jako mi powiadasz,

    Czego się, miła, tak często spowiadasz?

    Na Konrata

    Milczycie w obiad, mój panie Konracie;

    Czy tylko na chleb gębę swą chowacie?

    Epitafijum Kosowi

    Z żalem i z płaczem, acz za twe nie stoi,

    Mój dobry Kosie, towarzysze twoi

    W ten grób twe ciało umarłe włożyli,

    Którzy weseli wczora z tobą byli.

    Śmierć za człowiekiem na wszelki czas chodzi;

    Niech zdrowie, niech nas młodość nie uwodzi,

    Bo ani wzwiemy, kiedy wsiadać każą,

    A tam ani płacz, ani dary ważą.

    O tymże

    Wczora pił z nami, a dziś go chowamy;

    Ani wiem, czemu tak hardzie stąpamy?

    Śmierć nie zna złota i drogiej purpury,

    Mknie po jednemu jako z kojca kury.

    Z Anakreonta

    Ciężko, kto nie miłuje, ciężko, kto miłuje,

    Naciężej, kto miłując łaski nie zyskuje.

    Zacność w miłości za nic, fraszka obyczaje,

    Na tego tam naraczej patrzają, kto daje.

    Bodaj zdechł, kto się naprzód złota rozmiłował,

    Ten wszytek świat swoim złym przykładem popsował.

    Stąd walki, stąd morderstwa; a co jeszcze więcej,

    Nas, chude, co miłujem, to gubi napręcej.

    Na Świętego Ojca

    Świętym cię zwać nie mogę, ojcem się nie wstydzę,

    Kiedy, wielki kapłanie, syny twoje widzę.

    Na sokalskie mogiły

    Tuśmy się mężnie prze ojczyznę bili

    I na ostatek gardła położyli.

    Nie masz przecz, gościu, złez nad nami tracić,

    Taką śmierć mógłbyś sam drogo zapłacić.

    O doktorze Hiszpanie

    „Nasz dobry doktor spać się od nas bierze,

    Ani chce z nami doczekać wieczerze".

    „Dajcie mu pokój! najdziem go w pościeli,

    A sami przedsię bywajmy weseli!"

    „Już po wieczerzy, pódźmy do Hiszpana!"

    „Ba, wierę, pódźmy, ale nie bez dzbana".

    „Puszczaj, doktorze, towarzyszu miły!"

    Doktor nie puścił, ale drzwi puściły.

    „Jedna nie wadzi, daj ci Boże zdrowie!"

    „By jeno jedna" – doktor na to powie.

    Od jednej przyszło aż więc do dziewiąci,

    A doktorowi mózg się we łbie mąci.

    „Trudny – powiada – mój rząd z tymi pany:

    Szedłem spać trzeźwo, a wstanę pijany".

    O Miłości

    Próżno uciec, próżno się przed miłością schronić,

    Bo jako lotny nie ma pieszego dogonić?

    O żywocie ludzkim

    Wieczna Myśli, któraś jest dalej niż od wieka,

    Jesli cię też to rusza, co czasem człowieka,

    Wierzę, że tam na niebie masz mięsopust prawy

    Patrząc na rozmaite świata tego sprawy.

    Bo leda co wyrzucisz, to my, jako dzieci,

    W taki treter, że z sobą wyniesiem i śmieci.

    Więc temu rękaw urwą, a ten czapkę straci;

    Drugi tej krotochwile i włosy przypłaci.

    Na koniec niefortuna albo śmierć przypadnie,

    To drugi, choćby nierad, czacz porzuci snadnie.

    Panie, godno li, niech tę rozkosz z Tobą czuję:

    Niech drudzy za łby chodzą, a ja się dziwuję.

    Ku Muzom

    Panny, które na wielkim Parnasie mieszkacie,

    A ippokreńską rosą włosy swe maczacie,

    Jeślim się wam zachował jako żyw statecznie,

    Ani mam wolej z wami rozłączyć się wiecznie;

    Jeśli królom nie zajźrzę pereł ani złota,

    A milsza mi daleko niż pieniądze cnota;

    Jeśli nie chcę, żebyście komu pochlebiały

    Albo na mię u ludzi niewdzięcznych żebrały:

    Proszę, niech ze mną za raz me rymy nie giną,

    Ale kiedy ja umrę, ony niechaj słyną!

    Na lipę

    Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!

    Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,

    Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie

    Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.

    Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,

    Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.

    Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły

    Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.

    A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,

    Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.

    Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie

    Jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie.

    O kapellanie

    Królowa do mszej chciała, ale kapelana

    Dorna nie naleziono, bo pilnował dzbana.

    Przyjdzie potym nierychło w czerwonym ornacie.

    A królowa: „Ksze miły, długo to sypiacie!"

    A mój dobry kapelan na ono łajanie:

    „Jeszczem ci się dziś nie kładł, co za długie spanie?"

    O kaznodziei

    Pytano kaznodzieje: „Czemu to, prałacie,

    Nie tak sami żywiecie, jako nauczacie?"

    (A miał doma kucharkę). I rzecze: „Mój panie,

    Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięćset na nie;

    A nie wziąłbych tysiąca, mogę to rzec śmiele,

    Bych tak miał czynić, jako nauczam w kościele".

    Do fraszek

    Fraszki moje (coście mi dotąd zachowały),

    Nie chcę, żebyście kogo źle wspominać miały.

    Lecz jeśli wam nie g’myśli cudze obyczaje,

    Niechaj karta występom, nie personom łaje!

    Chcecie li chwalić kogo, chwalcież, ale skromnie,

    By pochlebstwa jakiego nie uznano po mnie.

    To też wiedzcie, że drudzy swej się chwały wstydzą

    Podobno, że chwalnego w sobie nic nie widzą.

    Do snu

    Śnie, który uczysz umierać człowieka

    I ukazujesz smak przyszłego wieka,

    Uśpi na chwilę to śmiertelne ciało,

    A dusza sobie niech pobuja mało!

    Chce li, gdzie jasny dzień wychodzi z morza,

    Chce li, gdzie wieczór gaśnie pozna zorza

    Albo gdzie śniegi panują i lody,

    Albo gdzie wyschły przed gorącem wody.

    Wolno jej w niebie gwiazdom się dziwować

    I spornym biegom z bliska przypatrować,

    A jako koła w społecznym mijaniu

    Czynią dźwięk barzo wdzięczny ku słuchaniu.

    Niech się nacieszy nieboga do woli,

    A ciało, które odpoczynek woli,

    Niechaj tym czasem tęsknice nie czuje,

    A co to nie żyć, w czas się przypatruje.

    Do Hanny

    Na palcu masz dyjament, w sercu twardy krzemień,

    Pierścień mi, Hanno, dajesz, już i serce przemień!

    Do gór i lasów

    Wysokie góry i odziane lasy!

    Jako rad na was patrzę, a swe czasy

    Młodsze wspominam, które tu zostały,

    Kiedy na statek człowiek mało dbały.

    Gdziem potym nie był? Czegom nie skosztował?

    Jażem przez morze głębokie żeglował,

    Jażem Francuzy, ja Niemce, ja Włochy,

    Jażem nawiedził Sybilline lochy.

    Dziś żak spokojny, jutro przypasany

    Do miecza rycerz dziś miedzy dworzany

    W pańskim pałacu, jutro zasię cichy

    Ksiądz w kapitule, tylko że nie z mnichy

    W szarej kapicy a z dwojakim płatem;

    I to czemu nic, jesliże opatem?

    Taki był Proteus, mieniąc się to w smoka,

    To w deszcz, to w ogień, to w barwę obłoka.

    Dalej co będzie? Srebrne w głowie nici,

    A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci.

    Do fraszek

    Fraszki nieprzepłacone, wdzięczne fraszki moje,

    W które ja wszytki kładę tajemnice swoje,

    Bądź łaskawie Fortuna ze mną postępuje,

    Bądź inaczej, czego snać więcej się najduje.

    Obrałliby się kiedy kto tak pracowity,

    Żeby z was chciał wyczerpać umysł mój zakryty:

    Powiedzcie mu, niech próżno nie frasuje głowy,

    Bo się w dziwny Labirynt i błąd wda takowy,

    Skąd żadna Aryjadna, żadne kłębki tylne

    Wywieść go móc nie będą, tak tam ścieżki mylne.

    Na koniec i sam cieśla, który to mistrował,

    Aby tu rogatego chłopobyka chował,

    Nie zawżdy do wrót trafi, aż pióra szychtuje

    Do ramienia, toż ledwe wierzchem wylatuje.

    Na dom w Czarnolesie

    Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;

    Raczyż błogosławieństwo dać

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1