Poezja polskiego renesansu
()
About this ebook
Read more from Group Publication
Baśnie i bajki europejskie: Wybór Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPoezja Młodej Polski: Wybór Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPolskie hymny i pieśni patriotyczne: Śpiewnik wydany w 100-lecie odzyskania niepodległości Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPoezja romantyzmu Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPoezja polskiego oświecenia Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPoezja polskiego baroku Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsNajpiękniejsze wiersze dla dzieci Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPoezja polskiego średniowiecza Rating: 0 out of 5 stars0 ratings
Related to Poezja polskiego renesansu
Related ebooks
Księgi pierwsze Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsFraszki Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsBajki Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsWiersze: Wybór Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsKsięgi wtóre Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsTreny Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsAchilleis: Sceny dramatyczne Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsTomko Prawdzic Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsSielanki Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsThreny Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsKsięgi trzecie Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPoezja polskiego baroku Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsDziady Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsWiersze Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsAchilleis Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsWiersze ulotne Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsJobsjada Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsBeniowski Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsHajdamacy Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsOjciec Amable Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsBallady i romanse Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsStara baśń, tom trzeci Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsDziady, część III Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsKuszenie świętego Antoniego Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsNie ma mocnych Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsSatyry i epigramaty Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsDziady, część IV Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRytmy abo wiersze polskie Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsTrzaska i Zbroja Rating: 0 out of 5 stars0 ratings
Related categories
Reviews for Poezja polskiego renesansu
0 ratings0 reviews
Book preview
Poezja polskiego renesansu - Group publication
Poezja polskiego renesansu
Wybór
Warszawa 2016
Spis treści
Biernat z Lublina
W kożdej rzeczy końca patrzaj
Praca bogactwa czyni
W cnocie ślachectwo zależy
Gdy się mocni mnożą, ludzi ubożą
Bez prace nie będą kołacze
Kto miłuje księgi, nie miewa teskności
Wilk wełnisty – złodziej isty
Jan Kochanowski
Fraszki
Pieśni. Księgi pierwsze
Pieśni. Księgi wtóre
Pieśń świętojańska o Sobótce
Psałterz Dawidów
Treny
Mikołaj Rej
Krótka rozprawa między trzema osobami, Panem, Wójtem a Plebanem
Figliki
Źwierzyniec
Jan Smolik
Pieśń I
Pieśń II
Pieśń VIII
Pieśń IX
Na fraszki
Do fraszek
Do Czytelnika
Do miłości
O Dorocie
Epitaphium Rzymowi
Przyjaciel
O płeszce
Szymon Szymonowic
Sielanka I. Dafnis
Sielanka II. Wesele
Sielanka III. Silenus
Sielanka IV. Kosarze
Sielanka V. Baby
Sielanka VI. Mopsus
Sielanka VII. Alkon
Sielanka VIII. Dziewka
Sielanka IX. Kiermasz
Sielanka X. Wierzby
Sielanka XI. Ślub
Sielanka XII. Kołacze
Sielanka XIII. Zalotnicy
Sielanka XIV. Pomarlica
Sielanka XV. Czary
Sielanka XVI. Orfeus
Sielanka XVII. Pastuszy
Sielanka XVIII. Żeńcy
Sielanka XIX. Rocznica
Sielanka XX. Epitalamium Heleny
Poezja anonimowa
Pieśń
Janowi Kochanowskiemu na jego kompozycyje
Pieśń o kole rycerskim
Pieśń o tym ślachetnym trunku, który po łacinie zową aqua vite, a po polsku gorzałe wino
Z pomocą Boga miłego
Biernat z Lublina
W kożdej rzeczy końca patrzaj
Liszka z kozłem w jednej chwili
Przyszli k’studni, aby pili;
A chciwie się tam wpuścili,
Występu nie opatrzyli.
Potym zasię, gdy wen chcieli,
A żadnych stopniów nie mieli,
Zatroskał się kozieł ubogi,
Spuścił uszy, trzasnął rogi.
Liszka k’niemu przemówiła:
„Jużem drogę wymyśliła,
Jako już stąd wynidziewa,
Jeśli sobie pomożewa:
Wespni się na swoje nogi,
Stań prosto, ściągnąwszy rogi,
A ja się tak wyprowadzę;
Potym o tobie poradzę".
On uczynił, co mu radziła:
Liszka po nim wyskoczyła
A nad studnią przebiegała
I z kozła się naśmiewała.
Kozieł wołał: „Wszakeś ślubiła,
Aby mię stąd wyzwoliła;
Pomoży-ż mi, gdyś na świebodzie,
Bych nie ostał w tej to wodzie!"
Liszka rzekła: „Koźle miły!
Rozumy cię omyliły,
Których w swej brodzie mało masz,
Chocia się w niej barzo kochasz.
Abowiem, by ty był rozum miał,
W studnią by był nie wstępował,
Ażeby pierwej opatrzył,
Kędy by zasię wyskoczył".
Wszelki mądry, kto ma działo,
Aby się mu mądrze zstało,
Koniec przeźrzy, niż co poczniesz,
A tak w szkodę nie upadniesz.
Praca bogactwa czyni
Winiarz jeden, bliski śmierci,
Chcąc nauczyć swoje dzieci,
Wszytkich sobie wezwać kazał,
Za testament im powiedział
Rzekąc: „Pieniądze, którem miał,
Na winnicy-m je zakopał;
Gdyć umrę, pilnie szukajcie,
A co potrzeba, najdziecie".
Oni, gdy tako mniemali,
Wziąwszy motyki, kopali;
Skarbu nigdziej nie tuczyli,
Aż się potym domyślili.
Bo winnicę rozkopawszy
Wzięli z niej pożytek więtszy:
Była ciem zawżdy rodniejsza,
W dawaniu wina hojniejsza.
A przeto kto chce bogaty być,
Oplwawszy ręce, trzeba-ć robić!
Orz rolą, kopaj korzenie,
Nie troszcz się o dobre mienie.
W cnocie ślachectwo zależy
Ryś z liszką niegdy się gadał,
Ślachectwem się jej przekładał:
„Jakom ja cudnej rodziny,
Ukazują me pstrociny".
Liszka rzecze: „Barzo błądzisz,
Iż się z skóry cudnym sądzisz;
Bo gdy z ciebie sierść opłynie,
Wszystko twe ślachectwo zginie.
Jać-em tedy ślachetniejsza
I więcej nad cię cudniejsza,
Iż o cudną sierść mało dbam,
W rozumie cudność pokładam".
Nietrwałe-ć zwierzchnie okrasy,
Wszystki się mienią za czasy;
Aleć to prawie ślachetny,
Który w sobie ma rozum cny.
Gdy się mocni mnożą, ludzi ubożą
Złodziej niegdy się ożeniał
A sąsiadów k swadźbie wezwał,
Którzy się tam weselili,
Tańcowali, jedli, pili.
Aż jeden mąż starszy rzecze:
„Szalenie się weselicie:
Wiele złego sam podziałał,
A cóż, gdy będzie dzieci miał!
Słońce niegdy toż działało,
Iż się też ożenić chciało;
Ziemia tę rzecz zrozumiała,
Tego dopuścić nie chciała,
Rzekąc: «Dosyć mam ciężkości,
Cierpiąc twoje gorącości;
Cóż, by drugich słońc narodził?
Wszytko stworzenie by zgładził»".
Źle ciem, gdzie się mocni mnożą,
Bo ine wszytki ubożą:
Nie patrzą dobra pospolitego,
Jedno pożytku swojego.
Bez prace nie będą kołacze
Oracz, dawszy słuszne dary,
Prosił nabożnie Cerery:
„Taki mi – pry – jęczmień rości,
By nie miał plew ani ości".
Ceres łatwie dopuściła,
By w tym jego wola była:
Jęczmień się goły urodził,
W żadnych plewach skryty nie był.
Ptacy, gdy to ubaczyli,
Łatwie wszytek wyłuskali.
Oracz sam siebie winował,
Iż bez prace bogat być chciał.
Żądny trudności nie ma dbać,
Kto chce spełna pożytki brać:
Takoć na świecie zrządzono,
Trudzą z pożytkiem złączono.
Kto miłuje księgi, nie miewa teskności
Rataj, mając pana swego
Męża w czytaniu pilnego,
Tam do jego książnice wszedł,
Gdzie on zawżdy swe księgi czedł.
A gdy go uźrzał samego
Nad księgami leżącego,
Jął ty słowa k’niemu mówić:
„Jakoż możesz sam tuta zbyć?"
On mu rzekł: „Nigdy ja nie sam,
Zawżdy częstą biesiadę mam.
Terazć-em oto sam został,
Gdym ciebie przed sobą uźrzał".
Którzy ciem siedzą z księgami,
Nie mogą być nigdy sami,
Aże kiedy w ciżbie siedzą:
Tam dopiero sami będą.
Wilk wełnisty – złodziej isty
Wilk na się owczą skórę wdział
I pokorną postawę miał;
Takoż się miedzy owce wkradł,
Tajemnie ich wiele pojadł.
Potym więc pasterz obaczył,
Zdrajcę w owczej skórze łuczył
A natychmiast go uchwycił,
Swej się szkody nad nim pomścił.
Bowiem na drzewie wysokim
Obiesił go na kaźń wszytkim,
Aby nań drudzy patrzali,
Jego się działa wystrzegali.
Ludzie, kiedy to widzieli,
Na dziw się wszyscy zbieżeli
Pytając, przecz to udziałał,
Iż tako owcę uwiązał.
On im rzekł: „Łatwia przyczyna:
Iż mi była barzo winna!
Pasterzom ci owcą była,
A wilcze skutki pełniła".
Takież ci w Bożej owczarni
Są wilcy szarzy i czarni;
Wilczą sierść wełną przykryli,
Aby tak rychlej zdradzili.
Jan Kochanowski
Fraszki
Na swoje księgi
Nie dbają moje papiery
O przeważne bohatery;
Nic u nich Mars, chocia srogi,
I Achilles prędkonogi;
Ale śmiechy, ale żarty
Zwykły zbierać moje karty.
Pieśni, tańce i biesiady
Schadzają się do nich rady.
Statek tych czasów nie płaci,
Pracą człowiek próżno traci.
Przy fraszkach mi wżdy naleją,
A to wniwecz, co się śmieją.
O żywocie ludzkim
Fraszki to wszytko, cokolwiek myślemy,
Fraszki to wszytko, cokolwiek czyniemy;
Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy,
Próżno tu człowiek ma co mieć na pieczy.
Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława,
Wszystko to minie jako polna trawa;
Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,
Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom
Z Anakreonta
Ja chcę śpiewać krwawe boje,
Łuki, strzały, miecze, zbroje;
Moja lutnia – Kupidyna,
Pięknej Afrodyty syna.
Jużem był porwał bardony
I nawiązał nowe strony;
Jużem śpiewał Meryjona
I prędkiego Sarpedona;
Lutnia swym zwyczajem g’woli
O miłości śpiewać woli.
Bóg was żegnaj, krwawe boje,
Nie lubią was strony moje.
O Hannie
Serce mi zbiegło, a nie wiem inaczej,
Jedno do Hanny, tam bywa naraczej.
Tom był zakazał, by nie przyjmowała
W dom tego zbiega, owszem, wypychała.
Pójdę go szukać, lecz się i sam boję
Tam zostać. Wenus, powiedz radę swoję!
Na starą
Teraz by ze mną zygrywać się chciała,
Kiedyś, niebogo, sobie podstarzała.
Daj pokój, prze Bóg! Sama baczysz snadnie,
Że nic po cierniu, kiedy róża spadnie.
Z Anakreonta
Próżno się mam odejmować,
Widzę, że muszę miłować.
Miłość mi dawno radziła,
Lecz ja, jako prawy wiła,
Nie chciałem słuchać jej rady,
Aż nama przyszło do zwady.
Bo sajdak z łukiem porwała,
A mnie na rękę wyzwała.
Ja też, jako Hektor zasię,
Wziąwszy karacenę na się,
Tarcz i szablę jako brzytwę,
Stoczyłem z Miłością bitwę.
Ona ku mnie ciągnie rogi,
A ja co nadalej w nogi.
A gdy wszytkich strzał pozbyła,
Sama się w bełt obróciła
I prosto mi w serce wpadła,
A mnie zaraz moc odpadła.
Próżno tedy noszę zbroję,
Próżno za pawęzą stoję:
Bo kto mię ma bić na górze,
Kiedy nieprzyjaciel w skórze?
Sen
Uciekałem przez sen w nocy,
Mając skrzydła ku pomocy,
Lecz mię miłość poimała,
Choć na nogach ołów miała.
Hanno, co to znamionuje?
Podobno mi praktykuje,
Że ja, będąc uwikłany
Tymi i owymi pany,
Wszytkich inszych łatwie zbędę –
Tobie służyć wiecznie będę.
Raki
Folgujmy paniom nie sobie, ma rada;
Miłujmy wiernie nie jest w nich przysada.
Godności trzeba nie za nic tu cnota,
Miłości pragną nie pragną tu złota.
Miłują z serca nie patrzają zdrady,
Pilnują prawdy nie kłamają rady.
Wiarę uprzejmą nie dar sobie ważą,
W miarę nie nazbyt ciągnąć rzemień każą.
Wiecznie wam służę nie służę na chwilę,
Bezpiecznie wierzcie nierad ja omylę.
Na nabożną
Jesli nie grzeszysz, jako mi powiadasz,
Czego się, miła, tak często spowiadasz?
Na Konrata
Milczycie w obiad, mój panie Konracie;
Czy tylko na chleb gębę swą chowacie?
Epitafijum Kosowi
Z żalem i z płaczem, acz za twe nie stoi,
Mój dobry Kosie, towarzysze twoi
W ten grób twe ciało umarłe włożyli,
Którzy weseli wczora z tobą byli.
Śmierć za człowiekiem na wszelki czas chodzi;
Niech zdrowie, niech nas młodość nie uwodzi,
Bo ani wzwiemy, kiedy wsiadać każą,
A tam ani płacz, ani dary ważą.
O tymże
Wczora pił z nami, a dziś go chowamy;
Ani wiem, czemu tak hardzie stąpamy?
Śmierć nie zna złota i drogiej purpury,
Mknie po jednemu jako z kojca kury.
Z Anakreonta
Ciężko, kto nie miłuje, ciężko, kto miłuje,
Naciężej, kto miłując łaski nie zyskuje.
Zacność w miłości za nic, fraszka obyczaje,
Na tego tam naraczej patrzają, kto daje.
Bodaj zdechł, kto się naprzód złota rozmiłował,
Ten wszytek świat swoim złym przykładem popsował.
Stąd walki, stąd morderstwa; a co jeszcze więcej,
Nas, chude, co miłujem, to gubi napręcej.
Na Świętego Ojca
Świętym cię zwać nie mogę, ojcem się nie wstydzę,
Kiedy, wielki kapłanie, syny twoje widzę.
Na sokalskie mogiły
Tuśmy się mężnie prze ojczyznę bili
I na ostatek gardła położyli.
Nie masz przecz, gościu, złez nad nami tracić,
Taką śmierć mógłbyś sam drogo zapłacić.
O doktorze Hiszpanie
„Nasz dobry doktor spać się od nas bierze,
Ani chce z nami doczekać wieczerze".
„Dajcie mu pokój! najdziem go w pościeli,
A sami przedsię bywajmy weseli!"
„Już po wieczerzy, pódźmy do Hiszpana!"
„Ba, wierę, pódźmy, ale nie bez dzbana".
„Puszczaj, doktorze, towarzyszu miły!"
Doktor nie puścił, ale drzwi puściły.
„Jedna nie wadzi, daj ci Boże zdrowie!"
„By jeno jedna" – doktor na to powie.
Od jednej przyszło aż więc do dziewiąci,
A doktorowi mózg się we łbie mąci.
„Trudny – powiada – mój rząd z tymi pany:
Szedłem spać trzeźwo, a wstanę pijany".
O Miłości
Próżno uciec, próżno się przed miłością schronić,
Bo jako lotny nie ma pieszego dogonić?
O żywocie ludzkim
Wieczna Myśli, któraś jest dalej niż od wieka,
Jesli cię też to rusza, co czasem człowieka,
Wierzę, że tam na niebie masz mięsopust prawy
Patrząc na rozmaite świata tego sprawy.
Bo leda co wyrzucisz, to my, jako dzieci,
W taki treter, że z sobą wyniesiem i śmieci.
Więc temu rękaw urwą, a ten czapkę straci;
Drugi tej krotochwile i włosy przypłaci.
Na koniec niefortuna albo śmierć przypadnie,
To drugi, choćby nierad, czacz porzuci snadnie.
Panie, godno li, niech tę rozkosz z Tobą czuję:
Niech drudzy za łby chodzą, a ja się dziwuję.
Ku Muzom
Panny, które na wielkim Parnasie mieszkacie,
A ippokreńską rosą włosy swe maczacie,
Jeślim się wam zachował jako żyw statecznie,
Ani mam wolej z wami rozłączyć się wiecznie;
Jeśli królom nie zajźrzę pereł ani złota,
A milsza mi daleko niż pieniądze cnota;
Jeśli nie chcę, żebyście komu pochlebiały
Albo na mię u ludzi niewdzięcznych żebrały:
Proszę, niech ze mną za raz me rymy nie giną,
Ale kiedy ja umrę, ony niechaj słyną!
Na lipę
Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie.
O kapellanie
Królowa do mszej chciała, ale kapelana
Dorna nie naleziono, bo pilnował dzbana.
Przyjdzie potym nierychło w czerwonym ornacie.
A królowa: „Ksze miły, długo to sypiacie!"
A mój dobry kapelan na ono łajanie:
„Jeszczem ci się dziś nie kładł, co za długie spanie?"
O kaznodziei
Pytano kaznodzieje: „Czemu to, prałacie,
Nie tak sami żywiecie, jako nauczacie?"
(A miał doma kucharkę). I rzecze: „Mój panie,
Kazaniu się nie dziwuj, bo mam pięćset na nie;
A nie wziąłbych tysiąca, mogę to rzec śmiele,
Bych tak miał czynić, jako nauczam w kościele".
Do fraszek
Fraszki moje (coście mi dotąd zachowały),
Nie chcę, żebyście kogo źle wspominać miały.
Lecz jeśli wam nie g’myśli cudze obyczaje,
Niechaj karta występom, nie personom łaje!
Chcecie li chwalić kogo, chwalcież, ale skromnie,
By pochlebstwa jakiego nie uznano po mnie.
To też wiedzcie, że drudzy swej się chwały wstydzą
Podobno, że chwalnego w sobie nic nie widzą.
Do snu
Śnie, który uczysz umierać człowieka
I ukazujesz smak przyszłego wieka,
Uśpi na chwilę to śmiertelne ciało,
A dusza sobie niech pobuja mało!
Chce li, gdzie jasny dzień wychodzi z morza,
Chce li, gdzie wieczór gaśnie pozna zorza
Albo gdzie śniegi panują i lody,
Albo gdzie wyschły przed gorącem wody.
Wolno jej w niebie gwiazdom się dziwować
I spornym biegom z bliska przypatrować,
A jako koła w społecznym mijaniu
Czynią dźwięk barzo wdzięczny ku słuchaniu.
Niech się nacieszy nieboga do woli,
A ciało, które odpoczynek woli,
Niechaj tym czasem tęsknice nie czuje,
A co to nie żyć, w czas się przypatruje.
Do Hanny
Na palcu masz dyjament, w sercu twardy krzemień,
Pierścień mi, Hanno, dajesz, już i serce przemień!
Do gór i lasów
Wysokie góry i odziane lasy!
Jako rad na was patrzę, a swe czasy
Młodsze wspominam, które tu zostały,
Kiedy na statek człowiek mało dbały.
Gdziem potym nie był? Czegom nie skosztował?
Jażem przez morze głębokie żeglował,
Jażem Francuzy, ja Niemce, ja Włochy,
Jażem nawiedził Sybilline lochy.
Dziś żak spokojny, jutro przypasany
Do miecza rycerz dziś miedzy dworzany
W pańskim pałacu, jutro zasię cichy
Ksiądz w kapitule, tylko że nie z mnichy
W szarej kapicy a z dwojakim płatem;
I to czemu nic, jesliże opatem?
Taki był Proteus, mieniąc się to w smoka,
To w deszcz, to w ogień, to w barwę obłoka.
Dalej co będzie? Srebrne w głowie nici,
A ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci.
Do fraszek
Fraszki nieprzepłacone, wdzięczne fraszki moje,
W które ja wszytki kładę tajemnice swoje,
Bądź łaskawie Fortuna ze mną postępuje,
Bądź inaczej, czego snać więcej się najduje.
Obrałliby się kiedy kto tak pracowity,
Żeby z was chciał wyczerpać umysł mój zakryty:
Powiedzcie mu, niech próżno nie frasuje głowy,
Bo się w dziwny Labirynt i błąd wda takowy,
Skąd żadna Aryjadna, żadne kłębki tylne
Wywieść go móc nie będą, tak tam ścieżki mylne.
Na koniec i sam cieśla, który to mistrował,
Aby tu rogatego chłopobyka chował,
Nie zawżdy do wrót trafi, aż pióra szychtuje
Do ramienia, toż ledwe wierzchem wylatuje.
Na dom w Czarnolesie
Panie, to moja praca, a zdarzenie Twoje;
Raczyż błogosławieństwo dać