Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Ameno III
Ameno III
Ameno III
Ebook227 pages2 hours

Ameno III

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

O bogowie! Czy za sprawą energii piramid to właśnie oni odradzają się w egipskich zaświatach, gdzieś w gwiazdozbiorze Oriona, czy może to zaawansowana wirtualna gra, w której stawką jest samo przetrwanie? Faktem jest jedynie, że ósemka wybrańców budzi się w zupełnie nowej rzeczywistości i odtąd mnożą się pytania, na które nikt nie zna ostatecznej odpowiedzi. Zaś każdy z bohaterów będzie się musiał zmierzyć nie tylko z zagadkami, zewnętrznymi demonami, ale i mrokiem w sobie.
W rolach głównych występują: Egipcjanka archeolog Zahira, pan Takashi oraz pani Sakura jako japońska para z jakuzy, hinduska córka magnata sojowego Devi i jej krajan Kavi, żołnierz i kosmonauta kapitan Henen, jazydzka uciekinierka Nadia oraz dżihadysta Abdul.
Role drugoplanowe: bogini Bastet, starzec Re, Anubis, królowe: Kleopatra, Hatszepsut, Meritation, faraon Ramzes, król Sargon i inni.
Ameno – podróż do zaświatów czas zacząć – nich się stanie, a oko Horusa wskaże drogę.
LanguageJęzyk polski
Publishere-bookowo.pl
Release dateFeb 15, 2019
ISBN9788381660150

Read more from Krzysztof Bonk

Related to Ameno III

Related ebooks

Reviews for Ameno III

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Ameno III - Krzysztof Bonk

    lekturze.

    II. OZYRYS I IZYDA

    Henen spojrzał na swoją dłoń. Nie trzymał już za rękę Horusa. Lecz pomiędzy palcami drugiej dłoni, wciąż czuł wyraźnie znany sobie dziewczęcy uścisk. Popatrzył w kierunku, gdzie spodziewał się zobaczyć Nadię i odczuł niewymowną ulgę. Tak, to była ona, Nadia. Jednak co znamienne w ciele, jakie pierwotnie otrzymała w egipskich zaświatach – mianowicie prezentowała się w niezwykle witalnej postaci z wielobarwnymi rurkami pod skórą. Podobnie sprawa miała się z nim samym i już za moment wiedział, co było tego przyczyną.

    Oto przebywali wspólnie na bezkresnej pustyni, gdzie na niebie górowały dwa złociste słońca, a w dali widniał zarys monumentalnej piramidy. Aczkolwiek wokół nich było coś jeszcze. To nieprzeliczona liczba przysypanych po części piaskiem sarkofagów. Przy czym dwa z nich, leżące najbliżej Henena i jego partnerki były otwarte. Wewnątrz znajdowała się przezroczysta, galaretowata substancja mieniąca się wielobarwnym światłem i wiły liczne, cienkie przewody.

    – Odrodziliśmy się w zaświatach – przemówiła spokojnie Nadia i mocniej ścisnęła kapitana za dłoń.

    – Tak, chyba tak – potwierdził i nieco zafrasowany dodał: – Ale gdzie jest Horus? Widziałaś go gdzieś tutaj…?

    – Nie ma go tu i nigdy nie było – padło równie opanowane, co przedtem stwierdzenie. Na co Henen popatrzył zaskoczony na Jazydkę. Ona wymownie skrzyżowała ręce na sercu i łagodnie się uśmiechnęła.

    – Rozumiem – powiedział kapitan. – Jesteś jego matką i czujesz to.

    – To prawda, bracie i mężu… – Para popatrzyła sobie głęboko w oczy, gdy naraz na horyzoncie pojawił się potężny statek kosmiczny złożony z połączonych ze sobą podstawami piramid. Zawisł on w powietrzu w pobliżu dwójki osób na pustyni, po czym łagodnie wylądował, wzniecając nieco suchego piasku. Następnie na linii gruntu, w miejscu styku podstawy ostrosłupów, otworzyło się świetliste przejście.

    Na zewnątrz najpierw wyszła grupa kilkunastu strażników, którzy stanęli przodem do siebie po dwóch stronach wrót. Potem dołączyły do nich kobiety-koty, zajmując miejsca za ich plecami. Na koniec dumnie ukazała swe oblicze bogini Bastet – czarnoskóra kobieta z głową czarnego kota w skąpej, złocistej sukni i licznych złotych ozdobach na kociej twarzy.

    – Miau… – Ukłoniła się lekko ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, kiedy stanęła przed Henenem i Nadią. Uśmiechnęła się przymilnie i uprzejmie oświadczyła: – Ozyrysie, Izydo. Cieszy mnie niezmiernie, że ponownie zaszczyciliście swoją obecnością zaświaty. Wiedźcie, że Apopa został ostatecznie pokonany i zgodnie z wolą wszystkich bogów uwięziony. Jednakże inne sprawy wymagają waszej niezwłocznej interwencji. Otóż niedługi czas po poskromieniu demonicznego węża chaosu najechali egipskie zaświaty wojownicy obcych bogów i uprowadzili całą rzeszę naszych ludzi, w tym porwali waszego syna, Horusa.

    – Ale… widzieliśmy go w ziemskim świecie i to on nas tu ściągnął… – zauważył nieco zbity z tropu Henen.

    – To naturalne… – Uśmiechnęła się szerzej Bastet, ukazując w kocim pyszczku dwa długie, białe kły i wyjaśniła: – Wiecznie młodzieńczy bóg Horus w potrzebie wezwał na pomoc swoich rodziców, aby uwolnili jego samego i lud Egiptu. Użył zatem swej boskie mocy, żeby sprowadzić was tutaj. Jednakże teraz wy musicie użyć własnej i czynić swoją boską powinność opiekunów egipskich zaświatów.

    – Jak nas znalazłaś? – zaciekawił się kapitan.

    – Poznaliśmy się już, więc wasze indywidualne sygnatury energetyczne nie są mi obce. Odebrałam stosowną lokalizację Izydy i Ozyrysa już w momencie, kiedy zaczęliście się tu odradzać: – Pokazała ręką na dwa otwarte sarkofagi. Następnie rozpostarła szeroko ramiona, witając podchodzącą do niej Nadię. Obie kobiece postacie przytuliły się mocno do siebie i trwały tak dłuższy czas. Do Henena zaś dopiero w tym momencie dotarło, że w pewnym sensie obserwował we wzajemnym uścisku ponowne spotkanie matki i córki. Natomiast ojcem Bastet miał być podobno sam najwyższy bóg Re. Tak w każdym razie twierdziła Zahira.

    – Zahira? – zapytał odruchowo kapitan, na wspomnienie aroganckiej pani archeolog. – Wiesz, co się z nią stało? – Wobec tego pytania kocia bogini rozplotła ramiona z objęć Nadii i z powagą powiedziała:

    – Neftyda została śmiertelnie ugodzona przez Apopa w kulminacyjnej fazie walki. Od dawna spoczywa w sarkofagu regeneracyjnym, jednak jej ciało jest silnie zatrute i zniekształcone złem demona. Dlatego jej dalszy los jest niepewny, podobnie, jak jej syna, Anubisa, którego nosiła w łonie.

    – Zmówię nad nią modlitwę wyganiającą demoniczne zło. – Po raz pierwszy głos zabrała Nadia, co charakterystyczne, dobierając słowa, jak na prawdziwą boginię Izydę przystało. Henen przyjął taką postawę z przyjemnością.

    – Bardzo na to liczymy, na pomoc – oznajmiła do dziewczyny i matki zarazem Bastet. – Tymczasem wskażę wam jeden z trzech potencjalnych gwiazdozbiorów, gdzie uprowadzono Horusa. I zaznaczam, że musicie się spieszyć z interwencją, aby jego oprawcy nie złożyli go wcześniej w krwawej ofierze – zaznaczyła bogini. Na co kapitan zmarszczył brwi i nieco gniewnie warknął:

    – Krwawa ofiara?!

    – Tak – potwierdziła grobowym tonem kobieta z kocią głową. – Waszego syna uprowadzili Inkowie, Majowie bądź Aztekowie, tyle wiem, ponieważ ich wracające do macierzy pojazdy, zostawiły w przestrzeni ślad do ich siedzib. I w te rejony będziecie musieli się udać. Lecz uważajcie tam na siebie, albowiem wspomniane ludy posiadają nad wyraz potężnych i okrutnych bogów, silnych szczególnie pomiędzy światłem poświęconych im gwiazd. Zaś konfrontacja z nimi będzie prawdopodobnie nieunikniona. Ponadto ku pokrzepieniu wspomnę, że w swym działaniu nie będziecie osamotnieni. Bóg mądrości Thot wespół z boginią sprawiedliwości Maat już tam wyruszyli, obierając kurs na gwiazdozbiór zamieszkiwany przez Inków.

    – Sojusznicy mile widziani – stwierdził kapitan, mając w pamięci sylwetki wspomnianych bogów, przypominających znacząco pana Takashi oraz panią Sakurę. A zaraz zdecydowanie zapytał: – W jaki sposób się tam dostaniemy, do tych nowych układów planetarnych?

    – Niestety osobiście nie będę mogła wam towarzyszyć. Nie mogę zostawić bez opieki moich kotów… – Bastet uśmiechnęła się ujmująco. – Jednak mam dla was nowego kosmicznego skarabeusza. Do złudzenia przypomina wasz poprzedni pojazd i gwiezdnym szlakiem do wspomnianych ludów dotrzecie zaledwie w kilkanaście ziemskich dni.

    – To dobre wieści – skwitował kapitan, a Nadia podsumowała:

    – Zatem zaprowadź nas, proszę, do Neftydy. A gdy tylko odprawię nad jej istotą należny, święty rytuał, z Ozyrysem niezwłocznie udamy się w drogę po Horusa i innych uprowadzonych Egipcjan.

    – Dobra matko Izydo… – Bastet usunęła się na bok i wykonała uprzejmy gest dłonią, wskazując jaśniejące, otwarte przejście do wnętrza piramidalnego statku. Henen i Nadia wspólnie ruszyli w tamtą stronę.

    III. THOT I MAAT

    Bóg mądrości Thot i bogini sprawiedliwości Maat. W pewnym zakresie również bóstwa wiatru i nocy, Szu oraz Nut. Lecz jednocześnie istniał w nich także zalążek osobowości pana Takashi oraz pani Skaury, pary Japończyków z jakuzy. Wszystkie te niezależne uprzednio byty wkomponowały się obecnie w jedną, boską parę, która zachowywała się teraz niczym monolit. Na gruncie dawnych istot powstała jedność, nowa jakość, a jej przedstawiciele działali zgodnie ze swym przewodnim posłannictwem.

    Dlatego też Thot i Maat podjęli bez wahania wspólną decyzję o wyruszeniu do części zaświatów zamieszkiwanych przez Inków, a mianowicie do gwiazdozbioru Tukana. Było to jedno z miejsc, gdzie prawdopodobnie uprowadzono wielu Egipcjan, w tym boskie istoty, jak Horusa czy Tefnut.

    Thot i Maat byli jednoznacznie zdeterminowani, aby pojmanym zanieść wolność, a na swoich usługach mieli jeszcze Ammit – pożeraczkę dusz – demona z głową krokodyla, tułowiem lwa i zadem hipopotama. Istota ta budziła powszechny respekt i strach, oni zaś nie zawahają się użyć jej mocy, by ziścić swoją powinność.

    Podczas międzygwiezdnej drogi kosmicznym skarabeuszem Ammit, posłuszna niczym pies, nieustannie siedziała koło centralnie usytuowanego w pojeździe sarkofagu regeneracyjnego. Z kolei boska para zajmowała przynależne im fotele z przodu. Lecz co znamienne, podczas trwającej kilkanaście ziemskich dni podróży, nie zamienili oni ze sobą ani słowa. Jedynie wymienili telepatycznie kilka myśli.

    Działo się tak poniekąd, ponieważ mądrość i sprawiedliwość szły ze sobą zgodnie w parze i podróżujący razem bogowie nie byli dla siebie przez to obcy, nie istniał między nimi żaden rozdźwięk. Zaś w ich jestestwie pobrzmiewały jeszcze przemieszane ze sobą osobowości pana Takashi i pani Sakury, czy bóstw Szu oraz Nut. Powiązanych ze sobą istot, które swego czasu łączyła silna więź i także działały od zawsze zgodnie.

    Po wylądowaniu na planecie Inków w zielonej dolinie pomiędzy zaśnieżonymi szczytami boska para wysłała w teren krwiożerczą Ammit. Wkrótce powróciła ona z okolic inkaskiego miasta z jeszcze żywym tubylcem w swej krokodylej paszczy. Nieszczęśnik odniósł liczne rany od zębów, ale wciąż był na tyle przytomny, aby przed śmiercią wyjawić, że Inkowie rzeczywiście dokonali zbrojnego najazdu na egipskie zaświaty.

    Ponoć uczynili to w porozumieniu i razem z Aztekami oraz Majami. Albowiem w ich części kosmosu nastała tragiczna klęska urodzaju, gdzie jednych dotykały katastrofalne powodzie, a innych niszczycielskie susze. Dlatego najeźdźcy postanowili zaopatrzyć się w obcych układach gwiezdnych w niewolników, aby złożyć z nich krwawe ofiary ku czci swych bogów, którzy ich opuścili bądź zsyłali na nich przekleństwo. Na koniec poraniony mężczyzna wspomniał, że Inkowie rzeczywiście przetrzymują boginię wilgoci Tefnut, ale nic mu nie wiadomo o niejakim Horusie.

    Wraz z tym wyznaniem, na wskazanie bogini Maat, Indianin został pożarty przez krwiożerczą Ammit. Wydarzyło się to za przyzwoleniem boga Thota, gdzie mądrość podpowiadała, żeby pozbyć się świadka ich obecności tutaj. Natomiast sprawiedliwość kazała pomścić lud egipski za uprowadzenie go do inkaskiej niewoli.

    Następnie boska para nie traciła czasu. Wraz z kroczącą za nimi demoniczną Ammit udali się wprost do położonego w pobliżu inkaskiego miasta. Prowadziła do niego wąska, bita droga pomiędzy skalnymi nawisami, a samo kamienne miasto wznosiło się kolejnymi, coraz wyższymi kondygnacjami na półkach skalnych. Na samym szczycie usytuowana była Świątynia Słońca, gdzie składano ofiary i tam też docelowo zmierzali przybyli z egipskich zaświatów bogowie.

    Jednakże w trakcie swego przemarszu zostali przez tubylców jednoznacznie zaklasyfikowani, jako obcy i wrogowie. W konsekwencji w ich stronę poleciały kamienie wystrzeliwane z procy, jak również strzały z łuku, oszczepy i włócznie. Ale żaden z pocisków nie mógł ich dosięgnąć, ponieważ Thot, mocą boskiego Szu, stworzył wir powietrza, który działał niczym tarcza, zatrzymując wszelkie ataki. Natomiast Maat, za sprawą zdolności Nut, co raz spowijała trójkę przybyszy w mroku, utrudniając celne oddawanie strzałów. Jeżeli zaś któryś z obrońców zbliżył sią zanadto do pary bogów i ich demona, wtedy krwiożercza Ammit za pomocą ciała lwa wykonywała potężny sus i uśmiercała wojownika w swych mocarnych szczękach krokodyla. Tym sposobem pochód w górę znaczyły mrok, wicher oraz śmierć. I w ten sposób, niepowstrzymana, boska para dotarła aż do podnóża inkaskiej piramidy ze ściętym czubkiem.

    Tutaj trwała akurat uroczystość ofiarna. Pospolici egipscy jeńcy byli prowadzeni na szczyt i pozbawiani tam życia uderzeniem pałką w głowę. Następnie zwłoki z roztrzaskanymi czaszkami spychano z piramidy i turlając się, spadały one aż do podstawy budowli.

    Wszak jedna z więźniarek została zdecydowanie wywyższona i nie czekała jej śmierć, a niewola. Na płaskim szczycie świątyni ofiarnej stała ona zakuta w złote łańcuchy, niemal naga z zawieszonymi na karku wielobarwnymi girlandami kwiatów, przykrywających częściowo jej obfity biust. Zaś dwóch dostojnie ubranych kapłanów nieustannie trzymało za jej powieki, aby nie zamykała oczu i spoglądała na okrutną kaźń innych osób.

    Zniewolona kobieta krzywiła się boleściwie na twarzy i krzyżowała nogi, a z przerażenia, co pewien czas oddawała mocz, zaledwie niewielki strumień. Ale to wystarczało, aby po opuszczeniu kobiecego ciała wydalona z niego wilgoć przeistaczała się w prawdziwą rzekę czystej wody, która przez moment płynęła w dół piramidy wartkim prądem. Zaś zgromadzeni u podstawy budowli wymizerowani mieszkańcy tłumnie nastawiali naczynia i gromadnie czerpali w ten sposób życiodajny płyn.

    Jednak na widok kroczących wspólnie Thota, Maat oraz Ammit pospolici Inkowie się rozstąpili, a egzekucja jeńców została wstrzymana. Żywioł wiatru i potęga mroku towarzyszyły boskiej parze, podobnie jak ich gotowy do ataku demon. I tak dotarli oni niepowstrzymywani aż na sam szczyt budowli wzniesionej ongiś na cześć boga słońca.

    Stąd rozciągał się widok na miasto i okolicę, która tonęła w kolorze jasnej żółci. Wszędzie bowiem widać było wyraźne oznaki dojmującej suszy. Natomiast na piramidzie głębokim ukłonem przywitał przybyszy władca-kapłan, odrodzony inkaski król. Przedstawił się on jako Huyana Capac, a wyróżniał niezwykle wielobarwnym strojem, w którym długie ptasie pióra były gęsto przeplatane syntetycznymi przewodami o różnorodnej barwie.

    Władca wyraził zrozumienie wobec gniewu egipskich bóstw i ich interwencji na ziemiach Inków. Ale zwrócił też uwagę na niedolę własnego ludu. Zasugerował, że geneza inkaskiego dramatu wynikała prawdopodobnie z kradzieży z tej świątyni złotego dysku, emanacji boga słońca Inti. Zaś dokonać miał tego okrutny majański Pan Śmierci – Ah Puch.

    Zatem powołując się na mądrość i sprawiedliwość boskich przybyszy, ich nieodzowne przymioty, władca poprosił uniżenie o pomoc w odzyskaniu złotego dysku. W zamian obiecał wstrzymać egzekucję egipskich więźniów, a po sukcesie misji uwolnić Devi, czyli boginię wilgoci Tefnut, oraz wskazać miejsce przebywania zniewolonego Horusa.

    Thota i Maat, Szu i Nut, pana Takashi oraz pani Sakura – wszyscy oni, jako fizyczny przejaw dwóch istot, wyrazili zgodę na zaproponowany układ. Z kolei inkaski król wybłagał ich jeszcze, aby do ich powrotu pozostawili na jego usługach krwiożerczą Ammit. Wszystko po to, żeby pomogła ochraniać miasto przed pomniejszymi majańskimi i azteckimi demonami, które w obliczu osłabienia imperium Inków coraz śmielej zaczęły tu sobie poczynać.

    IV. KAVI I GEB

    Mężczyzna hinduskiego pochodzenia stanął na szczycie pisakowego kopca. Ostatnio kazał go usypać jako punkt widokowy. Zaś uczynili to jego nowi niewolnicy. Osoby, które za swe przewiny srogo osądziła bogini sprawiedliwości Maat i w konsekwencji zakuła w łańcuchy. W ten sposób w tkance tutejszej rolniczej społeczności przysłowiowe ziarno oddzielone zostało od plew. Wolni ludzie o czystych intencjach dalej pracowali harmonijnie na roli, a część wolnego czasu otrzymywali do zagospodarowania na własność. Natomiast niewolnicy nie cieszyli się praktycznie żadnymi przywilejami i całą okazaną im łaską było to, że za nadludzką pracę mogli zachować własne życie, które pierwotnie na rozkaz bogini Maat niemal utracili. Jednak Kavi, we własnym interesie oraz wspaniałomyślnie rzecz jasna, wstawił się za nimi i tak uzyskał nowy rodzaj siły roboczej.

    Z kolei samej pracy ciągle było na rolniczej planecie od groma. Choć ostatnio pewne dramatyczne wydarzenia sprawiły, że obecny bóg ziemi Geb musiał znacząco skorygować swe dalekosiężne plany agrarne. Zasadniczy problem stanowiła bowiem woda, a ściślej jej niedostatek, zaś jeszcze konkretniej to dramatycznie brakowało tu na ten czas bogini wilgoci Tefnut, czyli żony Kaviego, Devi.

    Co się mianowicie wydarzyło? Otóż niedługo po sądzie dokonanym przez Maat wylądował na rolniczej planecie bóg mądrości Thot przypominający niepokojąco pana Takashi i zabrał on ze sobą boginię sprawiedliwości, notabene ciut nie Sakurę. Lecz w ich miejsce przybył wkrótce ktoś inny. Byli to żądni niewolników najeźdźcy, którzy znienacka spadli z nieba w statkach powietrznych pod postacią jaguarów. Potem niewolili na potęgę zatrzymanych ludzi i w czasie, gdy Kavi niezbyt bohatersko zakopał się dla niepoznaki w piasku, uprowadzili oni także Devi.

    Od tej pory słuch po partnerce boga Geba zaginął. Niestrudzenie wypatrywał on swej kochanki i właśnie w tym celu kazał usypać wielki piaskowy kopiec. Z jego szczytu co raz rozglądał się na cztery strony pół-pustynnego świata w nadziei, że gdzieś, kiedyś dostrzeże swą tak bardzo użyteczną ukochaną.

    Niestety widział jedynie stworzone za jej sprawą jezioro oraz rzekę. Mógł też podziwiać bujny ogród wyrastający ze znacznych połaci czarnoziemu, który wspólnie z Devi użyźnili, kochając się tam namiętnie raz za razem. Ponadto w zasięgu widoku miał jeszcze rolniczą wioskę, postawione naprędce baraki dla niewolników oraz kilka pól jęczmienia oraz pszenicy. Dalej rozciągała się tylko bezkresna, złocista pustynia, tonąca w świetle wiecznie widocznych na niebie dwóch

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1